czwartek, 29 kwietnia 2010

WOMKRET - ciąg dalszy

Rozdział II


Dzikie Jeziorko, był to spory staw, oddzielony od domku dzieci drucianą siatką. Cały osłonięty szuwarami oraz mgiełką utkaną z żabiego kumkania. Dzieci fascynował niepokojącymi szmerami i dźwiękami. Często siadywały nad nim, by w chłodnej wodzie zamoczyć rozgrzane stopy. Właścicielem stawu był pan Goldik, małomówny, krępy mężczyzna. Raz tylko przemówił do dzieci: - Hej, jeśli macie ochotę, możecie bawić się nad stawem. Nie ma nic przyjemniejszego niż woda w letnie dni.

Rodzice Patinki i Karola znali pana Goldika od dawna, toteż bez protestu zgodzili się na ich wycieczki. Nie wolno im było jedynie wchodzić do łódki, przycumowanej do małego pomostu. Zakazu dzieci usłuchały, ale łódkę obejrzały sobie dokładnie. Zainteresowała je mała srebrna kłódka, zawsze lśniąca i rozgrzana, nawet gdy nie było słońca. Zasadniczo kłódka nie była niczym dziwnym. Przecież pan Goldik musiał jakoś zabezpieczyć łódkę przed kradzieżą, ale blask i ciepło, jakie zawsze biły od kłódki, nie wydawały się zwyczajne. A teraz ten kluczyk! Lśniący i ciepły! W jakiś niewytłumaczalny sposób bardzo podobny do kłódki. Dzieci nie miały wyjścia (przynajmniej one tak uważały), musiały sprawdzić, czy kluczyk pasuje do kłódki. Pobiegły nad Dzikie Jeziorko. Łódka kołysała się leciutko na wodzie, ale przecież nie mogła uciec – trzymał ja łańcuch i kłódka. Drżącymi rękoma Karol włożył go do kłódki. Pasował! Kiedy przekręcał go, wokół posypały się iskry. Dzieci były tak przejęte, że nie usłyszały cichego chichotu. Obok nich stał niezobaczalny Womkret i śmiał się do łez. Dzieci zdjęły kłódkę.

- I co teraz? Przecież nie wolno nam wchodzić do łódki... – ze smutkiem przypomniała Patinka. - Nie wolno wchodzić do przycumowanej łódki, a ta, zobacz, jak do niej szybko nie wskoczymy, to zaraz odpłynie. Ooo, już się oddala od brzegu.

Rzeczywiście, łódka kołysała się na wodzie, z wolna odsuwając od brzegu. Dzieci w ostatniej chwili wskoczyły do niej. Najdziwniejsze było to, że wcale nie musiały poruszać wiosłami. Łódź płynęła sama, i to dość szybko.
- Jakie wielkie jezioro – powiedziała rozglądając się wokół siebie Patinka. – A przecież staw pana Goldika jest malutki.
- To chyba dobrze? Pływanie łódką po małym stawie jest nudne, no nie? – stwierdził Karol.
- Tak, ale gdzie my w takim razie jesteśmy?
- A czy to ważne? Nie lubisz żeglować?
- Nie wiem, chyba lubię... .

Nagle w oddali ujrzeli potężną , skalną bramę. Ponure skalne występy pokryte były ciemnozielonym mchem. Łódka z Karolem i Patinką na pokładzie zbliżała się coraz bardziej do owego skalnego olbrzyma. W momencie, gdy dzieci przepływały pod jego skalnym łukiem, otoczyły je ogniste iskierki. Małe srebrzyste ogniki otuliły łódkę falującym płaszczem. Dzieci, poza delikatnym blaskiem, nie widziały nic. Po chwili wszystko znikło. Bramę ze skał zostawili za sobą, ogniki też, a oni ujrzeli wokół siebie bezmiar wody. Nagle, z prawej strony, zamajaczyła maleńka wyspa. Coś się na niej poruszało. W łódce, pod ławeczką, leżała lornetka. Karol wziął ją do ręki i przyłożył do oczu. Skierował lornetkę w kierunku wysepki.
- Ale numer – wykrzyknął. – Syreny!
- Jakie? – zainteresowała się Patinka. – Pokaż!
- Czekaj. O! Śpiewają!
- No daj lornetkę!
- Oj dobra, masz. – Karol niechętnie wręczył lornetkę siostrze. Ale właściwie już niepotrzebnie. Łódka na tyle zbliżyła się do wyspy, że gołym okiem można było zobaczyć baśniowe postacie z rybimi ogonami. Ale co to? Syreny miały „jeansony” (czyli jeansowe ogony). Głowę każdej z nich zdobiła jeansowa czapeczka z daszkiem. I oczywiście, jak na syreny przystało, śpiewały. Dzieci, które były fanami muzyki rockowej, bez trudu rozpoznały rockowe rytmy.
- One śpiewają rockowe piosenki! – ze zdumieniem wykrzyknęła Patinka.
- Czekaj, ale tam, z boku, siedzi ktoś inny. Widzisz?
- Tak, ale to też syrena, tylko inaczej ubrana.

Rzeczywiście, na skraju wysepki, odwrócona plecami do pozostałych, siedziała Syrena o błękitnych włosach, błękitnym, lśniącym ogonie, otulona błękitnym szalem i śpiewała arię z opery „Carmen”. Łódka zbliżyła się do brzegu wyspy. Najwyższa z Syren, z gitarą w ręku, wskoczyła do wody. Podpłynęła do łódki. Na powitanie zaprezentowała krótka piosenkę, której słowa brzmiały mniej więcej tak:
„Sie macie, dwunożne dziwaki, sie macie,
Łódź u naszych brzegów zatrzymacie.
Z nami zatańczycie,
Nóżki – hop! – w górę wyrzucicie.
Będziemy śpiewać tak głośno, że aż strach.
Nikt nie przegoni nas, nikt nie przegoni nas”.
Po czym nastąpiło parę dzikich gitarowych taktów, Syrena podrzuciła gitarę w górę, gitara wywinęła salto i powróciła do rąk Syreny.
- Mmm, to ty też tu jesteś? – zwróciła się najwyraźniej w świecie do „kogoś” Syrena, sadowiąc się na burcie łódki. Dżinsowy ogon pozostawiła w wodzie i pluskała nim rytmicznie, patrząc na tylną część łodzi, gdzie nikogo nie było. W końcu zniecierpliwiony Karol zauważył:
- Tam nikogo nie ma!
- No tak – westchnęła Syrena. – Wy go nie możecie zobaczyć, bo on jest „niezobaczalny”, ale on tam sobie siedzi i bawi się zapalniczką. Zawsze musi mieć jakiś ogieniek ze sobą. Taki już z niego typ.
- Ale z kogo? – zapytała Patinka.
- Jak to – z kogo? Z Womkreta!
- W O M K R E T A? ! – zakrzyknęły dzieci jednocześnie.
- No tak, a co, nie wiecie o kogo chodzi? Wygląda na zaprzyjaźnionego z wami. O, powiedział, że jadacie dobre rzeczy, chociaż wybuchowe. Żywi się u was, a wy nie wiecie o kim mowa?
- Czyżby chodziło o to ciasto, które znikło, a potem wróciło? – Patinka zmarszczyła czoło, przypominając sobie burzę i pioruny, a potem iskry sypiące się z uszu.
- Ach, to w jego stylu. Taki mały show na powitanie – pioruny, iskry, wszelakie grzmoty połączone z ogniem. Uwielbia to! – i Syrenka zaśmiała się, a głosik jej ostro wibrował w uszach dzieci.
- Ale o co właściwie mu chodzi? Po kiego grzyba te popisy.
- Spodobaliście się mu. Lubi śmiałe, samodzielne dzieciaki. No i ta burza – on kocha burzę, a wy podzielacie jego pasję. To wszystko..., no prawie.
- A co jeszcze? – zapytał Karol
- Nie teraz, nie dziś, jeszcze nie – ale w końcu się dowiecie. A na razie – zapraszam do nas, na Rockową Wyspę.

4 komentarze:

  1. Nie ma to jak Womkret na dobranoc ;-)
    To do jutra - dzisiaj :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cosik mi się poplątało. Przecież dopiero piątek! To do soboty, ma się rozumieć :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Syrena w kostiumie współczesności. :-) Fajnie się czytało. Jestem ciekawa tej Rockowej Wyspy. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jolanto, będzie rockowo i wesoło :-). Dzięki za ciepłe słowa.

    OdpowiedzUsuń