czwartek, 29 kwietnia 2010

WOMKRET - ciąg dalszy

Rozdział II


Dzikie Jeziorko, był to spory staw, oddzielony od domku dzieci drucianą siatką. Cały osłonięty szuwarami oraz mgiełką utkaną z żabiego kumkania. Dzieci fascynował niepokojącymi szmerami i dźwiękami. Często siadywały nad nim, by w chłodnej wodzie zamoczyć rozgrzane stopy. Właścicielem stawu był pan Goldik, małomówny, krępy mężczyzna. Raz tylko przemówił do dzieci: - Hej, jeśli macie ochotę, możecie bawić się nad stawem. Nie ma nic przyjemniejszego niż woda w letnie dni.

Rodzice Patinki i Karola znali pana Goldika od dawna, toteż bez protestu zgodzili się na ich wycieczki. Nie wolno im było jedynie wchodzić do łódki, przycumowanej do małego pomostu. Zakazu dzieci usłuchały, ale łódkę obejrzały sobie dokładnie. Zainteresowała je mała srebrna kłódka, zawsze lśniąca i rozgrzana, nawet gdy nie było słońca. Zasadniczo kłódka nie była niczym dziwnym. Przecież pan Goldik musiał jakoś zabezpieczyć łódkę przed kradzieżą, ale blask i ciepło, jakie zawsze biły od kłódki, nie wydawały się zwyczajne. A teraz ten kluczyk! Lśniący i ciepły! W jakiś niewytłumaczalny sposób bardzo podobny do kłódki. Dzieci nie miały wyjścia (przynajmniej one tak uważały), musiały sprawdzić, czy kluczyk pasuje do kłódki. Pobiegły nad Dzikie Jeziorko. Łódka kołysała się leciutko na wodzie, ale przecież nie mogła uciec – trzymał ja łańcuch i kłódka. Drżącymi rękoma Karol włożył go do kłódki. Pasował! Kiedy przekręcał go, wokół posypały się iskry. Dzieci były tak przejęte, że nie usłyszały cichego chichotu. Obok nich stał niezobaczalny Womkret i śmiał się do łez. Dzieci zdjęły kłódkę.

- I co teraz? Przecież nie wolno nam wchodzić do łódki... – ze smutkiem przypomniała Patinka. - Nie wolno wchodzić do przycumowanej łódki, a ta, zobacz, jak do niej szybko nie wskoczymy, to zaraz odpłynie. Ooo, już się oddala od brzegu.

Rzeczywiście, łódka kołysała się na wodzie, z wolna odsuwając od brzegu. Dzieci w ostatniej chwili wskoczyły do niej. Najdziwniejsze było to, że wcale nie musiały poruszać wiosłami. Łódź płynęła sama, i to dość szybko.
- Jakie wielkie jezioro – powiedziała rozglądając się wokół siebie Patinka. – A przecież staw pana Goldika jest malutki.
- To chyba dobrze? Pływanie łódką po małym stawie jest nudne, no nie? – stwierdził Karol.
- Tak, ale gdzie my w takim razie jesteśmy?
- A czy to ważne? Nie lubisz żeglować?
- Nie wiem, chyba lubię... .

Nagle w oddali ujrzeli potężną , skalną bramę. Ponure skalne występy pokryte były ciemnozielonym mchem. Łódka z Karolem i Patinką na pokładzie zbliżała się coraz bardziej do owego skalnego olbrzyma. W momencie, gdy dzieci przepływały pod jego skalnym łukiem, otoczyły je ogniste iskierki. Małe srebrzyste ogniki otuliły łódkę falującym płaszczem. Dzieci, poza delikatnym blaskiem, nie widziały nic. Po chwili wszystko znikło. Bramę ze skał zostawili za sobą, ogniki też, a oni ujrzeli wokół siebie bezmiar wody. Nagle, z prawej strony, zamajaczyła maleńka wyspa. Coś się na niej poruszało. W łódce, pod ławeczką, leżała lornetka. Karol wziął ją do ręki i przyłożył do oczu. Skierował lornetkę w kierunku wysepki.
- Ale numer – wykrzyknął. – Syreny!
- Jakie? – zainteresowała się Patinka. – Pokaż!
- Czekaj. O! Śpiewają!
- No daj lornetkę!
- Oj dobra, masz. – Karol niechętnie wręczył lornetkę siostrze. Ale właściwie już niepotrzebnie. Łódka na tyle zbliżyła się do wyspy, że gołym okiem można było zobaczyć baśniowe postacie z rybimi ogonami. Ale co to? Syreny miały „jeansony” (czyli jeansowe ogony). Głowę każdej z nich zdobiła jeansowa czapeczka z daszkiem. I oczywiście, jak na syreny przystało, śpiewały. Dzieci, które były fanami muzyki rockowej, bez trudu rozpoznały rockowe rytmy.
- One śpiewają rockowe piosenki! – ze zdumieniem wykrzyknęła Patinka.
- Czekaj, ale tam, z boku, siedzi ktoś inny. Widzisz?
- Tak, ale to też syrena, tylko inaczej ubrana.

Rzeczywiście, na skraju wysepki, odwrócona plecami do pozostałych, siedziała Syrena o błękitnych włosach, błękitnym, lśniącym ogonie, otulona błękitnym szalem i śpiewała arię z opery „Carmen”. Łódka zbliżyła się do brzegu wyspy. Najwyższa z Syren, z gitarą w ręku, wskoczyła do wody. Podpłynęła do łódki. Na powitanie zaprezentowała krótka piosenkę, której słowa brzmiały mniej więcej tak:
„Sie macie, dwunożne dziwaki, sie macie,
Łódź u naszych brzegów zatrzymacie.
Z nami zatańczycie,
Nóżki – hop! – w górę wyrzucicie.
Będziemy śpiewać tak głośno, że aż strach.
Nikt nie przegoni nas, nikt nie przegoni nas”.
Po czym nastąpiło parę dzikich gitarowych taktów, Syrena podrzuciła gitarę w górę, gitara wywinęła salto i powróciła do rąk Syreny.
- Mmm, to ty też tu jesteś? – zwróciła się najwyraźniej w świecie do „kogoś” Syrena, sadowiąc się na burcie łódki. Dżinsowy ogon pozostawiła w wodzie i pluskała nim rytmicznie, patrząc na tylną część łodzi, gdzie nikogo nie było. W końcu zniecierpliwiony Karol zauważył:
- Tam nikogo nie ma!
- No tak – westchnęła Syrena. – Wy go nie możecie zobaczyć, bo on jest „niezobaczalny”, ale on tam sobie siedzi i bawi się zapalniczką. Zawsze musi mieć jakiś ogieniek ze sobą. Taki już z niego typ.
- Ale z kogo? – zapytała Patinka.
- Jak to – z kogo? Z Womkreta!
- W O M K R E T A? ! – zakrzyknęły dzieci jednocześnie.
- No tak, a co, nie wiecie o kogo chodzi? Wygląda na zaprzyjaźnionego z wami. O, powiedział, że jadacie dobre rzeczy, chociaż wybuchowe. Żywi się u was, a wy nie wiecie o kim mowa?
- Czyżby chodziło o to ciasto, które znikło, a potem wróciło? – Patinka zmarszczyła czoło, przypominając sobie burzę i pioruny, a potem iskry sypiące się z uszu.
- Ach, to w jego stylu. Taki mały show na powitanie – pioruny, iskry, wszelakie grzmoty połączone z ogniem. Uwielbia to! – i Syrenka zaśmiała się, a głosik jej ostro wibrował w uszach dzieci.
- Ale o co właściwie mu chodzi? Po kiego grzyba te popisy.
- Spodobaliście się mu. Lubi śmiałe, samodzielne dzieciaki. No i ta burza – on kocha burzę, a wy podzielacie jego pasję. To wszystko..., no prawie.
- A co jeszcze? – zapytał Karol
- Nie teraz, nie dziś, jeszcze nie – ale w końcu się dowiecie. A na razie – zapraszam do nas, na Rockową Wyspę.

sobota, 17 kwietnia 2010

Asterix kontra Rzymianie - ciąg dalszy


Scena VI

Kaliguliminiksjuż u Rzymian, krzyczy) : Zdobyłem ich sekret, zdobyłem ich sekret!

Globus dławi się jedzeniem.
Kaliguliminiks: Ave, GajusGlobus! Już wszystko wiem – to magiczny wywar.
Globus: Gdzie go masz? Dawaj!
Kaliguliminiks (pokazuje na brzuch) :Tutaj!
Rzymianin 1: To rozprujmy mu brzuch!!!!!
Kaliguliminiks (Podciąga rękawy) :Spróbuj, no!
Globus: Pomysł niezły, ale Kaliguliminiks odmawia współpracy. Lepiej niech podniesie ten oto głaz.

Kaliguliminiks podnosi
Globus: Jak długo działa wywar?
Kaliguliminiks: Tego nie wiem... .
Globus: No to trzymaj głaz nad głową. Koniec działania wywaru to moment, w którym zacznie ci ciążyć.

Odchodzi. Po chwili słychać huk.
Globus: O, chyba przestał działać. Muszę mieć przepis na ten wywar. Dzięki niemu zostanę Gajusem Cezarem!! (wyobraża sobie siebie jako Cezara- muzyka, Rzymianie padają przed nim na kolana, jeden z nich nakłada mu wieniec laurowy na głowę. Cały orszak powoli opuszcza scenę)


Scena VII
Tymczasem u Gallów ...

Panoramiks: Skończyła się jemioła. muszę pójśc nazbierać nowej.
Idzie do lasu pogwizdując. Nagle – wpada w dziurę, tj.pułapkę przygotowaną przez Rzymian
Panoramiks: Ajajajajajaj...
Rzymianin 1: Mamy go!

W obozie Rzymian

Gajus: Wspaniale, Tuliuszu Kaktusie.W nagrodę dostaniesz 10 dolców i przepustkę do Rzymu na igrzyska cyrkowe.
Kaktus: Pójdę do cyrku, pójdę do cyrku...!!
Globus: Ty, druidzie, zdradzisz mi swój sekret?
Panoramix: Upadłeś na głowę.
Globus: Na tortury z nim!

Kat zabiera Panoramiksa. Kładzie na łożu i łaskocze go w stopy.
Globus: Będziesz gadał?
Panoramix: (ziewa) Nie będę.

Later...
Globus: Słuchaj Druidzie, to nie fair. Torturujemy cię już tyle godzin, a ty nic.
Panoramix: Jak to nic? Wypoczywam jak nigdy.
Globus: Gadaj!
Panoramiks:Ani mi się śni!
Globus (odchodząc): I co ja mam zrobić?

Scena VIII
U Gallów
Asterix: Panoramiks długo nie wraca. Chyba pójdę go poszukać... .
Panoramiiiiiks!

Wraca i spotyka Gallów
Astrix: Nie widziałeś druida zbierającego jemiołę?
Gall 1: Czy chodzi ci o tego, którego nieśli legioniści rzymscy w siatce!
Asterix: Legioniści! Muszę go ratować. Ale jak? Zkradnę się do ich obozu! (do Galla): Dokąd poszli?
Gall 2: Do obozu Delirium.

Asterix wchodzi do obozu Delirium, przechodzi przez niego, odnajduje namiot, przed którym stoją strażnicy - Rzymianie
Asterix: (do siebie): To pewnie tutaj!
(Do strażników): Przepraszam, przyszedłem uwolnić mego przyjaciela druida Panoramiksa.
Legioniści rozstępują się... . Po chwili
Rzymianin 1: Co????? Nie pozwól mu wyjść, to jeden z tych niezwyciężonych Gallów. Biegnę po posiłki!!!
Rzymianin 2: Dododobrze. Ale szybko

W namiocie
Panoramix: Na Belisamę! Asterix! Cóż za nieostrożność pchać się w samą paszczę rzymskiej wilczycy!
Asterix: Szukałem cię, ale widzę, że nie jest z tobą tak źle.
Panoramiks: Ha! Boją się moich magicznych mocy!
Asterix: To zabawmy się trochę ich kosztem.
Panoramix: Dobrze.

Wracaja Rzymianie.
Globus: A więc to ten?! Zakuć go w łańcuchy!
Rzymianie wahają się
Globus: Powtarzam : zakuć tego Galla w łańcuchy albo was rzucę lwom na pożarcie!

Rzymianie ze strachem w oczach wiążą Asterixa., który ani drgnie.
Globus: A teraz druidzie, albo wyjawisz sekret, albo twój przyjaciel zostanie poddany torturom!
Asterix: Nie boję się tortur!
Globus: Zobaczymy! Wezwać kata!

Kat podchodzi do Asteriksa , ale go nie dotyka.
Asterix: Litości, litości, już nie wytrzymam!
Panoramix: O, przestańcie, nie zniosę tego dłużej, wyznam wszystko!
Globus: Przerwij kacie!
Kat (szalenie zdziwiony): Ale ja jeszcze nie zacząłem... .
Globus: No, druidzie, dawaj nam ten przepis.
Panoramiks: Przygotuję go na twoich oczach, ale potrzebne mi będą różne składniki.
Globus: Dostaniesz wszystko.
Panoramiks: Przede wszystkim maliny.
Globus: Maliny o tej porze roku?!
Panoramiks: No tak, to trudna sprawa, w takim razie poczekajmy aż się pojawią... .
Globus: Nie! Szybko! Posłańcy ! Muszę mieć maliny! Natychmiast! Illico presto!

Asterix i Panoramix, w obozie Rzymian, wypoczywają wśród jadła i napojów.
Panoramix: Miewasz niezłe pomysły, Asterixie
Asterix: I twój pomysł, żeby wpuścić ich w maliny... . Wypoczywajmy więc na koszt cezara.

Globus: Dni mijają, a posłańców ani widu, ani słychu...
Rzymianin (biegnąc): Posłańcy wrócili!
Posłańcy: (kręcą głowami) Nie ma malin.

Nadbiega Kaktus
Kaktus: Mam, mam! Kupiłem od greckiego handlarza!
Globus: No, teraz już pewne: w nagrodę dostaniesz przepustkę na igrzyska cyrkowe w Rzymie!
Kaktus: Pójdę do cyrku! Zobaczę lwa! Hurraaa!
Globus (pędzi do Panoramiksa) : Są, są maliny. Teraz, druidzie, możesz przygotować magiczny napój.

Asterix i Panoramix zaczynają próbować maliny
Panoramix: Niezłe
Asterix: Słodziutkie!
Zjadają wszystkie.
Asterix: Były wspaniałe.
Panoramix: Właśnie takich mi trzeba. Przynieście więcej.
Globus (wściekły , krzyczy): Zjedliście jedyne w tym państwie maliny! I chcecie jeszcze?! Mam tego dość! Płacze.
Panoramiks: No dobra, dobra. Przygotuję ci ten napój. Równie dobrze można go przyrządzić bez malin, ale będzie mniej smaczny.

Przygotowuje wywar.
Panoramix: Gotowe. Najlepiej podawać na gorąco.
Globus: Dawaj, dawaj! (już miał wypić...). Potrzebuję ochotnika, który sprawdzi, czy ta zupa nie jest trucizną. (cisza). Ochotnik!!!!!!!!!
Nadchodzi przypadkowy Rzymianin 2. Koledzy chwytają go.
Rzymianin 1: Dobrze, że się zgłosiłeś. Chcesz zupy?
Ten o niczym nie wie, bierze łyżkę, próbuje.
Globus: A teraz uderz kogoś! (do legionistów). Kto na ochotnika. (cisza). Więcej entuzjazmu, gdy szukam ochotnika!
Asterix: Ja się zgłaszam.
Globus: Świetnie! przyłóż mu!

Asterix pada. Rzymianie rzucają się na garnek. Globus, wypiwszy próbuje podnieść duży kamień.
Globus: Chyba przesadziłem, wywar wywarem, ale trzeba zachować umiar.
Próbuje kolejnych. 
Globus: Może ten? Podnosi malutki kamyk.
Globus: Udało się! Mam nadludzką siłę!
Asterix: Fiu, fiu.
Rzymianin2 : Ależ Gajusie Globusie, to jest mały kamyk. Oni cię oszukali!
Globus (do Panoramiksa): Czy to prawda?
Panoramix: Oczywiście.

Globus chce się na nich rzucić, ale zaczyna czuć, że coś się dzieje z jego brodą.
Globus: Co to jest? Co to jest?
Patrzy na innych - to samo.
Panoramiks: To wywar na porost włosów o niezwykle silnym działaniu. Brody i wąsy będą wam cały czas rosnąć z ogromna prędkością.
Globus: Zabiję was!
Panoramix: Jeśli nas zabijesz, stracisz szansę na otrzymanie odtrutki.
Asterix: Jesteśmy trochę zmęczeni. Idziemy spać. (odchodzą)
Globus: Zaczekajcie! (Potyka się o brodę i przewraca) Muszę się jakoś z nimi dogadać... .

Przed namiotem siedzi Asterix z Panoramiksem.
Asterix: Trzy tysiące !
Globus: Co takiego?
Panoramix: Wymyśliliśmy nową grę. Ile razy zobaczymy jakiegoś brodacza, liczymy dziesięć punktów. Wygrywa ten, kto zdobędzie więcej punktów. Grasz z nami, Gajusie?
Globus (wścieka się): Kpisz sobie ze mnie?!
Asterix: Nie denerwuj się, chociaż cała sprawa wisi na włosku... .
Globus: Nie mów mi więcej o włosach!!! (Uspokaja się) Dobra, chciałem pogadać.
Asterix: Bierzesz mnie pod włos?
Globus: Nie wytrzymam!!!!!
Panoramix: Nie ma co rwać włosów z brody. Mów, słuchamy.
Asterix: A tak właściwie o co chodzi? O odtrutkę?
Globus: Tak!
Asterix: Tu mi włosy wyrosną, jeśli ją dostaniesz.
Globus jest wściekły
Panoramix: A niech nam tylko włos spadnie z głowy... .
Globus jest tym razem całkiem zrezygnowany.
Panoramix: Dobrze, przygotuję ci odtrutkę.

Idą do namiotu. Globus też chce wejść
Asterix: Nu, nu , nu. Nie idziesz z nami. Musimy mieć spokój, a ty jesteś zbyt nerwowy.
Globus (do Rzymian): Pilnować mi tego namiotu, żeby nie uciekli!
Panoramix: Widzisz Asteriksie, w tym małym kociołku przygotowałem magiczny wywar dla nas, a w tym dużym (cynicznie) „odtrutkę” dla Rzymian... .

Wypijają magiczny wywar.
Panoramix: Wołaj tamtych.
Asterix: Zupa!!!!!

Przybywają Rzymianie
Globus: Spróbujcie pierwsi!
Asterix: Już się robi! (Próbują). Niezłe. Byłoby jeszcze lepsze z grzankami. (do Globusa) A może macie?
Globus: A kto mi zagwarantuje, że od tego włosy przestaną rosnąć?
Asterix: Rzeczywiście. Ale popatrz na moje wąsy. Czyż rosną?
Globus: Na Jupitera, to prawda. Pijmy!

Rzucają się na zupę
Panoramix: To nieapetyczne. W tej zupie jest teraz pełno włosów.
Globus: A teraz – brać ich!
Asterix: (śpiewa) : Jaka długa bródka u czarnego ludka (łapie za brodę Rzymianina)
Rzymianin : Błagam, puść!
Panoramix (do Rzymian): Zostawcie nas, bo rzucę na was zaklęcie i wyrosną wam śliczne i puszyste ogony.

Rzymianie wstrzymują się, a Asterix i Panoramix oddalają się.

Scena IX

Wracają do wioski. Zauważa ich Obelix.

Obelix: To oni! Nareszcie!
Podbiega i ściska ich. Idą w takt muzyki. Nadbiegają inni.
Gallowie: Wiwat! Niech żyją!
Chwytają Asterixa i Panoramixa, niosą ich.
Obelix: Zapraszam wszystkich na ucztę. Musimy dzikiem uczcić bohaterów!

THE END

środa, 14 kwietnia 2010

Asterix kontra Rzymianie

To już prawie historia - Teatr Diament, który miałam szczęście prowadzić i dzięki któremu moje "sztuki" ujrzały światło dzienne. Cudowni aktorzy - zdolni, pracowici, choć nieduzi - wiadomo, jak to w szkole podstawowej:-))))). Sztuka pt."Asterix kontra Rzymianie", na podstawie komiksu niezapomnianego duetu Gościnny i Uderzo, "Przygody Galla Asteriksa". Panoramixie mój kochany, pamiętasz?



Występują:

Asterix, Obelix, Panoramix, Kakofonix, Gajus Globus , Kaligula Mikrus , Gall 1, Gall 2 , Rzymianie ( Kat, Kaktus, Rzymianin 1, Rzymianin 2), Dziewczynka


Scena I
Ekran, na którym pojawia się mapa. Głos narratora z głośnika: Jest rok 50 p.n.e. Gallowie, po długich walkach, zostali pokonani przez Rzymian. Cała Galia znalazła się pod ich panowaniem... . Cała? O nie! Jest taka osada, która bohatersko opiera się najeźdźcy, a legioniści z rzymskich obozów Rabarbarum, Akwarium, Relanium i Delirium nie mogą spać spokojnie! A oto i oni – Gallowie o dźwięcznych imionach Asterix i Obelix.






Na skraju lasu
Obelix: Asterix przyjacielu, a ty dokąd?
Asterix: Na polowanie .Wrócę na obiad.
W lesie napadają go Rzymianie, ukryci za krzakami
Rzymianin Kat: Mamy go
Rzymianin Kaktus: Ipso facto.
Rzymianin 1: Sic!

Krótka walka. Asterix bez trudu pokonuje Rzymian. Powoli odchodzi. Poturbowani Rzymianie wracają do obozu Delirium


Scena II

W obozie Rzymian
Globus: Na wszystkich bogów! Co się stało? Ilu ich było? Stu?
Rzymianin1: Niezupełnie...
Rzymianin2: Było ich jeden...
Rzymianin Kat: I to nieduży
Globus: Na Jupitera, w ich sile tkwi jakaś tajemnica. Tyle czasu oblegamy Gallów, a oni kpią sobie z nas. Jeden na czterech – to już nieelegancko i nieuczciwie. Ale by poznać ich sekret, trzeba pójść do Gallów na przeszpiegi.( do żołnierzy). Trzeba mi ochotnika, który uda się do wioski tych nieznośnych Gallów. Widzę tu tylu chętnych, że będziemy musieli uciec się do starej rzymskiej gry w krzesełka do wynajęcia.


Ustawiają krzesełka. Gra muzyka. Gdy przestaje, żołnierze próbują usiąść. Bez krzesła zostaje Kaligula Mikrus
Po grze
Rzymianie: Kaligula Mikrus, Kaligula Mikrus (skandują śmiejąc się i pokazując palcem)
Kaligula: Nie pójdę do Gallów! (obrażony)
Globus: Cezar będzie ci wdzięczny... .
Kaligula: Nie pójdę.
Globus: To nadzieje cię na rożen w zastępstwie kurczaka, specjalnie hodowanego na okoliczność uczty.
Kaligula: Na żartach się nie znacie? Przecież zawsze marzyłem o złożeniu wizyty Gallom!
Globus: Przebrać go za Galla.

Rzymianie przebierają Kaligulę
Rzymianin kat: Gotowe, o Gajusie.


Na widok Kaliguli wszyscy się śmieją.
Globus: Zakuć go w łańcuchy! Będziemy cię prowadzić obok wioski Gallów. To pewne, że rzucą się, by cię uwolnić. Nie będziemy się zbyt mocno bronić... .W ten sposób przedostaniesz się do nich, a oni zdradzą ci swoją tajemnicę. I cóż myślisz o moim sprytnym planie?
Kaligula: Nic nie myślę, nic nie zrozumiałem.
Globus: Zabrać go!
Kaligula: Delikatnie. Ja tylko na niby jestem jeńcem!

Scena IV


W tym czasie Asterix i Obelix... . W lesie
Asterix: Cicho!
Obelix: Hę?
Asterix: Słysze brzęk łańcuchów, skargi, jęki. Schowajmy się za tym drzewem, czuję, że niedługo rozruszamy sobie mięśnie.


Rzymianie z Kaligulą idą przez las. Asterix i Obelix chowają się.
Kaligula: I po cóż, na wszystkich bogów pchałem się do legionów Cezara? A teraz moja skóra nie warta jednej sestercji i nigdy nie skosztuję już tapioki, którą gotowała mi mamusia. Uuuuu!
Obelix: To Rzymianie! Prowadzą naszego!
Asterix: Biedacy. Zaraz zostanie z nich dżem jagodowy!
Obelix: naprzód, na Teutatesa!

Szarpanina
Asterix ( w czasie walki): Coś oni dzisiaj nie w formie!
Obelix: Nie dbają widocznie o siebie, zaniechali porannej gimnastyki, źle się odżywiają,


Asterix szuka kogoś, by mu dołożyć.
Obelix: Ocućmy ich i zacznijmy od nowa.
Asterix: Eee, robi się późno, nie zdążymy na kolację.


Rzymianie uciekają
Obelix: (do uwolnionego „Galla”): Uwolnimy cię z tych łańcuchów.
Kaligula: Bez narzędzi?
Obelix: (zdziwiony). A po co narzędzia? Rozrywa łańcuchy.
Astrix: Kim jesteś?
Kaligula: Jestem Kaligula... znaczy chciałem powiedzieć Kaliguliminiks. Mieszkam w Lutecji i wybierałem się na wakacje do Armoryki. Po drodze napadli mnie ci Rzymianie.
Asterix: Nie rozumiem. przecież wszędzie między Gallami i Rzymianami panuje już pokój.
Kaligula(z dumą): Owszem, ale z powodu mojego sprytu i inteligencji wzięli mnie za szpiega.
Obelix (chichocząc):  Ci Rzymianie są chyba ślepi.


Asterix: Zbliżamy się do naszej wioski Kaliguliminiksie. Tutaj możesz się czuć bezpiecznie- sami swoi, Gallowie.
Kaligula: (z przekąsem) : Świetnie.

Scena V


Idą do wioski. Wychodzą im naprzeciw Gallowie
Gall 1: Asterix i Obelix wrócili i coś ze sobą prowadzą.
Gall 2: Chodźmy zobaczyć. Przekazując sobie Kaligulę z rąk do rąk – Ale dziwo!
Kakofonix: Zaintonuję pieśń powitalną na cześć nowoprzybyłego.
Asterix: Oj, zostawiłem coś pod dębem, idę poszukać.
Obelix: Mam dziesięć menhirów do zaniesienia.
Kakofonix: Barbarzyńcy i nieokrzesańcy! Nie wiedzą co to prawdziwa muzyka!
Asterix (do Kaliguliminiksa): Pospaceruj sobie trochę, ale nie odchodź za daleko. Ponoć Rzymianie kręcą się w pobliżu.


Mija ich Dziewczynka z pokaźnym nożem.
Kaligula: Ojej, wszyscy są uzbrojeni!
Asterix: Taak , na wypadek ataku Rzymian. Wszyscy mieszkańcy są przygotowani i czujni, od kołyski po bezzębną szczękę.

Kaligula (spaceruje). Ciekawe jakich narzędzi używają do metalu.
Widzi szyld – Kowal. Zagląda przez okno i widzi, że ten wykuwa wszystko goła pięścią
Kaligula : Gołą pięścią?!
Po chwili słyszy
Gall 1: No i co z tym głazem?
Gall 2: Już leci!

Przelatuje nad nim głaz
Kaliguliminiks: Nie, on jest lepszy od Schwarcenegera. Jak nic - jakaś tajemnica.

Asterix (wrzeszczy): Obelix, Kaligulimniks! Obiad na stole.

Idą do stołu. Na widok obiadu
Kaligulimniks: Zaprosiłeś sąsiednią wioskę na obiad?
Asterix: Nie, dlaczego?
Kaligulimiks: Chyba nie powiesz, że to wasz normalny posiłek?
Obelix: Faktycznie, dziś jest trochę skromniejszy... .
Jedzą
Kaliguliminiks: Skąd wy bierzecie tę nadludzką siłę, chyba nie z pieczonych dzików????? Czy to jakiś sekret?
Asterix: Mniam, mniam. Tak, ale nie mogę go zdradzić.
Kaliguliminiks: Dlaczego?
Asterix: Bo to sekret!
Kaliguliminiks: Sekrety w rodzinie? Przecież Gallowie to jedna wielka rodzina. Gdybym był silniejszy, nie bałbym się Rzymian i szybko wrócił do domu, a tak co? Już nigdy nie zobaczę mamusi ani tatusia, buuuu !
Asterix: Co robić, Obeliksie.
Obelix: Możemy zjeść jego dzika.
Asterix: (z wyrzutem)Obeliksie! Chodż, zaprowadzę cię do naszego druida. Pewno siedzi na dębie . Dziś jest szósty dzień nowego księżyca, a wiadomo, że jemioła zrywana właśnie wtedy, jest potężnym środkiem na wszelkie trucizny


Wychodzą. Idą w kierunku drzewa.


Scena VI

Asterix i Obelix: Panoramiksie!!!!!!
Panoramix: Mówiłem ci już tyle razy, Asterixie. Nie wołaj mnie, gdy mam w ręku sierp, bo niedługo zostanę Panoramiksem Bezpalcym. (ssie palec, robi sobie opatrunek). O co chodzi?
Asterix: Mnie o nic, ale nasz przyjaciel chciałby poznać tajemnicę naszej niezwykłej siły.
Panoramiks: Oszalałeś? Nie ma mowy.


Odwraca się i odchodzi
Kaliguliminiks: (Płacze). Jak ja wrócę do domu, do pracy. Stracę ją i czeka mnie tylko nędzny zasiłek dla bezrobotnych. Uuuuu.
Obelix: Szkoda mi go... .
Panoramiks: Nie, nie i jeszcze raz nie!
Kaliguliminiks: A więc to tak. Dobrze, ale mimo wszystko będę próbował wrócić do domu, a jeśli złapią mnie Rzymianie i rzucą cyrkowym lwom na pożarcie, to za każdym kęsem lwa będę powtarzał – to przez tego druida Panoramiksa!
Kaliguliminiks udaje, że odchodzi
Panoramiks: Dobrze, już dobrze. Pokażę ci mój sekret, a nawet pozwolę skosztować.
Kaliguliminiks: To on jest jadalny, ten sekret?
Aterix: Chodźcie wszyscyyyy! Panoramiks zaczyna przyrządzać wywaaaar!

Przybiegają Gallowie i łapczywie piją
Panoramiks: Porcja tego wywaru da ci siłę potrzebną do powrotu, ale działanie jego nie trwa zbyt długo i gdy będziesz już w Lutecji nie popisuj się swoją siłą, bo już śladu po niej będzie.
Kaliguliminiks: (do siebie): To nic, postaram się ukraść cały kocioł. (pije). Coś jak zupa jarzynowa.
Panoramiks: Tak, mogę go przyrządzić na kilka sposobów: zupa rybna, omlet z serem, kaczka w pomarańczach i deser karmelowy.
Kaliguliminiks: Ale nie czuję żadnego skutku.
Panoramiks: Spróbuj podnieść tamten kamień.
Kaliguliminiks podnosi bez przekonania i z radości podrzuca w górę. Kamień spada na niego
Panoramiks: No, dość tego. Zaczynamy drugą zabawę.
Obelix: Tańce wojowników?
Panoramiks kiwa głową.
Obelix: Juhuuu! Kakofoniks – czekamy!

Tańczą. „Kaczuszki”


Kakofoniks: Dzióbki, skrzydełka, kuperki. A teraz wszyscy się kłaniają i jedni drugich za wąsy chwytają.
Kaliguliminiks.: I za wąsy chwytają???
Przerażony. Jego wąsy zostają w ręku partnera..
To są, eee tego, wąsy wymienialne – dzięki temu raz można nosić rude, innym razem czarne, czasem kędzierzawe, potem proste. Ostatni krzyk mody w Lutecji.
Asterix: Mody? Ja ci dam modę! Jesteś rzymskim szpiegiem! (Kaliguliminiks daje dyla) Łapać, trzymać!
Panoramiks: Nie ma sensu. Dopiero co łyknął wywaru i jest w najlepszej formie.
Asterix: To przez ciebie, dałeś mu wywaru!
Panoramiks: Na mój złoty sierp! A kto mnie do tego namówił?
Asterix: Dobra, w końcu szpieg niewiele się dowiedział, magiczny napój szybko przestanie działać.

CDN. - już wkrótce ;-)

piątek, 9 kwietnia 2010

WOMKRET

Stało się. Postanowiłam i nie ma odwrotu - oto początek bajki dla dzieci (średni wiek szkolny), 
a konkretnie opowieści
o przyjaźni Patinki i Karola z "niezobaczalnym" Womkretem,
o odpowiedzialności za tych, którzy są nam bliscy i o krainie dzieciństwa, w której wszystko jest możliwe :-))))))))))))))))))))))))).

Rozdział I

Częściowo była to wina pogody. Na pewno! Nadciągająca burza, pioruny, błyski – coraz bliżej i bliżej. Patrycja zwana Patinką śpieszyła się. Chciała być w domu przed burzą. Dlaczego? Bo zawsze lubiła być pierwszą. W szkole, w zabawie, nawet teraz, w wyścigu z burzą. I wtedy stało się. Patinka otworzyła drzwi – burza była tuż tuż, deptała jej po piętach. Silny wiatr szarpnął drzwiami. Karol spojrzał w ich kierunku. Coś zamigotało pod stopami Patinki, ale nikt nie zauważył, że oprócz dziewczynki w holu pojawił się jeszcze ktoś. To był oczywiście Womkret. Nie mogli go zobaczyć, to do niego nie pasowało, ponieważ był niezobaczalny. O jego obecności świadczył krótki błysk, ale jak powszechnie wiadomo, nie wszyscy zwracają uwagę na błyski. Womkret lubił wszelkie płomienie, błyski, krótko palące się światło. Błyskawice, burze – to jego żywioł. Nie lubił być widzianym, stąd ta jego niezobaczalność. I jeszcze jedno – dom, w którym zagościł Womkret, nie był już nigdy tym samym domem co dawniej. A tym razem Womkret znalazł się w domu Patinki i Karola.
- Burza. Uwielbiam burzę. – Z uśmiechem stwierdził Karol. – A ty? – zapytał Patinkę.
- Przecież wiesz. Nie ma nic lepszego niż pioruny za oknem – odpowiedziała Patinka
W tym momencie wielka i najjaśniejsza z najjaśniejszych błyskawica rozdarła niebo niemal na dwie połowy. Dzieci, z noskami przyklejonymi do szyby okiennej, wydały radosny okrzyk. Obok jeszcze ktoś zachichotał radośnie, ale one tego nie słyszały, wszystko utonęło w huku i błyskach.
- Jestem głodna – zawsze jestem głodna w czasie burzy – oświadczyła Patinka.
- Dobra, zjedzmy coś. Wyjmij z lodówki ciasto, wiesz, to z jagodami i galaretką – powiedział Karol. Patinka pobiegła do kuchni. Po chwili wróciła z ciastem, talerzykami i łyżeczkami.
- Jeszcze sok – przypomniał Karol i we dwoje ruszyli w kierunku kuchni. Kiedy wrócili niosąc kubeczki, sok i czekoladowe wafelki, taca na której wcześniej leżało ciasto była pusta! Lśniła tylko jakoś dziwnie, wypolerowana niemal do czerwoności. Dzieci stanęły jak wryte, wpatrując się w tacę. W tym momencie kolejny piorun uderzył z ogromną mocą. Patinka i Karol spojrzeli w okno.
- O rety! – krzyknęła Patinka, gdy ponownie rzuciła okiem na tacę – ciasto wróciło!
- A może nam się tylko zdawało, że go nie ma. Wiesz ta burza, błyskawice, dzika atmosfera, to i oczy mogą trochę zwariować. Lepiej zjedzmy je czym prędzej – stwierdził Karol i nałożył sobie potężny kawałek na talerzyk. Patinka zrobiła to samo. Nagle, gdy Patinka przełknęła pierwszy kęs, oczy jej zamigotały, a z uszu posypały się iskry. Co gorsza, to samo przydarzyło się Karolowi. Na chwilę w pokoju zrobiło się jasno jak w słoneczny dzień, choć za oknem wieczór zagościł już na dobre, a oni wcale nie zapalali światła, by z tym większą przyjemnością obserwować burzę.
- Ale numer – roześmiał się Karol. – Burza wpadła do naszego ciasta i ciska piorunami.
I oboje zaczęli się śmiać. Przy akompaniamencie iskier i błysków dokończyli ciasto – z uszu im dymiło, a ciasto wydawało się być sto razy lepszym, niż wcześniej.
- Nie wiem, czy picie soku nie skończy się wybuchem wulkanu – zażartowała Patinka.
Zaczęli popijać sok, ale o dziwo nic się z nimi nie działo – żadnych eksplozji, żadnej lawy, żadnego dymu z gejzerów. A za oknami żywioły powoli uspokajały się, burza cichła i cicha ciemność, czarna jak kot czarownicy, zapanowała nad światem. Dzieci zapaliły światełko w pokoju. Takie malutkie i słabe.
- Wiesz, mama nie lubi ciemności. Zawsze zapala wszystkie światła w domu – powiedziała Patinka.
- Zaraz, przypomnij mi, kiedy rodzice wracają. Za miesiąc?
- Mmm, chyba tak... .

Może to niektórym wydawać się dziwne, ale wyjazdy rodziców Patinki i Karola nie zdarzały się rzadko. Często zostawiali dzieci same i to na długo. Mieli do nich pełne zaufanie. Musieli wyjeżdżać, a one nie miały ochoty opuszczać domu – były zatwardziałymi domatorami. Poza tym w przydomowym ogrodzie mieszkały różne stworzenia, które trzeba było karmić, czesać i głaskać – papuga, jeżozwierz, leniwiec, mrówkojad i leniwy kot zwany Kotpan. I tak – to Patinka i Karol byli głównymi lokatorami, sami dbali o siebie i o dom, a tylko od czasu do czasu wpadała Szalona Babciocha, by sprawdzić, czy kochanym pyszczkom niczego nie brakuje, mają co jeść i w co się ubrać. Kiedy wpadała do domu, przewracała go niemal do góry nogami – sprzątała, polerowała i śpiewała arie operowe. A głos miała nie byle jaki! W tym czasie dzieci pałaszowały przywiezione przez nią naleśniki i zagryzały kiszonymi ogórkami (nietypowe zestawienie? Nie dla Szalonej Babciochy i jej ukochanych wnucząt). Potem wszystko cichło, Babciocha całowała „ukochane mordki” i znikała tak szybko, jak się pojawiła ,wciskając gaz do dechy w swym jeepie. Dzieci lubiły jej wizyty, ale też z przyjemnością wsłuchiwały się w ciszę, która otulała domek po odjeździe Szalonej Babciochy. I właśnie teraz Patinka i Karol usłyszeli za oknami znajomy pisk opon.
- Babciocha! – krzyknął Karol i oboje rzucili się do drzwi.

Wraz z nimi w drzwiach stanął jeszcze ktoś, ale oni o tym nie wiedzieli, tylko kilka iskier na podłodze świadczyło o obecności Womkreta. Babciocha żwawo wyskoczyła z samochodu, przytuliła wnuczęta, które wieszały się na niej bez skrupułów.
- Moje pyszczki ukochane! Ale się za wami stęskniłam przez ten tydzień! Widziałyście burzę? Cudna! Chodźmy do domu, to pokażę wam, ile pyszności przywiozłam.
- Huraaa! – tym radosnym okrzykiem dzieci potwierdziły swe uwielbienie dla babcinej sztuki kulinarnej.

W czasie, gdy dzieciaki opróżniały kolejne paczuszki z jedzeniem, Babciocha porządkowała domek. Najpierw wyrzucała wszystko na środek największego pokoju, następnie większość rzeczy pakowała do worka, jako zbędne. Kiedy wór napęczniał znacznie, stwierdziła:
- Następnym razem porządki potrwają dwie minutki.
Rzeczywiście, bo w szafach niewiele zostało. Zawsze tak robiła. Ale gdy w końcu szafy i szafeczki świeciły pustkami, przywoziła dzieciom mnóstwo pakunków, pudełek, wypełnionych po brzegi „wspaniale niezbędnymi rzeczami” i mogła zaczynać porządki od nowa.
- Teraz małe szorowanko podłogi – krzyknęła zachwycona.
Chwyciła wiadro napełnione wodą i chlust! Potem otworzyła drzwi i wygarnęła zmywakiem do podłóg wodę na podwórze.
- Gotowe! Aż pachnie czystością! – mrugnęła wesoło do dzieci i zaśpiewała Na mnie czas, żegnam was na melodię fragmentu „Czterech pór roku” Vivaldiego. Dała dzieciom po tysiącu buziaków i w rytmie walca ruszyła do samochodu . Za chwilę tylko tuman kurzu na drodze świadczył o jej pobycie u Patinki i Karola.
- Chodźmy nakarmić zwierzaki – zaproponował Karol.

Przed drzwiami domku Kotpana (mieszkał w malutkim pałacyku, którego jedna ściana stykała się ze ścianą domu dzieciaków) zauważył coś dziwnego – mały, lśniący kluczyk z przywiązaną srebrną wstążeczką. Karol podniósł go. Kluczyk był gorący, chociaż leżał na mokrej ziemi!
- Popatrz Patinko. – Karol pokazał siostrze znalezisko.
- On mi coś przypomina... – Patinka zamyśliła się. Położyła paluszek na ustach. – Wiem! – wykrzyknęła radośnie. – Łódka!
- Jaka łódka?
- No, ta która stoi nad Dzikim Jeziorkiem .

niedziela, 4 kwietnia 2010

Przygody Pierrota i Ciągutki

I znowu coś dla Milusińskich, napisane z myślą o Monini, mojej pierworodnej, która była swego czasu "dziewczynką w zielonym dresiku, z włoskami zaczesanymi w warkoczyki"
...A zaczęło się całkiem zwyczajnie. To samo przeżyła moja mama, tata, siostry i bracia, kuzyni, ciotki i wujowie. Duża ręka, odziana w plastikową rękawicę, wrzuciła mnie do torebeczki.
- Oj, zniszczysz mi fryzurę - pisnął jakiś głosik i kontynuował narzekanie - i pognieciesz ubranie! Przesuń się troszeczkę!
- Nie mogę - jęknąłem. - Tu jest tak ciasno... .
Spróbowałem przekręcić się, by zobaczyć kto do mnie mówi, ale bezskutecznie. Ze wszystkich stron ktoś mnie przygniatał. Postanowiłem zapytać :
- Jak się nazywasz?
- Ciągutka. Krówka-Ciągutka. A ty?
- Pierrot. Czekoladowy.
Teraz już wiecie, kim jestem. Pochodzę z rodziny czekoladowych cukierków. Tych najlepszych, nie jakichś tam „kartoflaków”! Ale o "ciągutkach" nigdy nie słyszałem. Może to landrynki? Chyba nie... .
- Słuchaj, czy ty na pewno jesteś cukierkiem?
- Też pytanie! - oburzyła się Krówka. - I to w dodatku pysznym!
Nagle trrrach! Torebka z cukierkami pękła. Znaleźliśmy się na stole.
- Ojej, ile cukierków! - zawołał mały chłopiec i wyciągnął rękę w naszym kierunku.
- Nie, nie teraz! - krzyknęła jego mama i szybciutko powrzucała nas do nowej torebeczki.
- Dlaczego? - zmartwił się chłopiec.
- Bo nie będziesz chciał jeść obiadu!
Czy twoja mama też tak mówi? Historia, także ta cukierkowa, lubi się powtarzać! Moja prababcia, w pełni sił i młodości, usłyszała kiedyś podobne słowa. Niestety, dzieciak nie usłuchał i zjadł właśnie moją prababcię. Te same słowa powiedział potem ktoś, wyrywając moją babcię z dziecięcej ręki. Opowiedziała o tym mojej mamie, a ona powtórzyła właśnie mi. Czas płynął, słodki apetyt dziewczynek i chłopców nie mijał i dnia pewnego jeden z tatusiów powiedział do córeczki: "Nie dostaniesz teraz słodyczy. Zawsze, gdy pozwolę ci zjeść cukierki przed obiadem, nie chcesz jeść zupy!" Tak, ale po obiedzie mała dziewczynka pochłonęła dziesięć cukierków (wśród nich była też moja mama). A teraz przyszła kolej na mnie...
- O nie! - pisnęła Krówka-Ciągutka.- Nie chcę znaleźć się w brzuszku jakiegoś rozbrykanego chłopca! Jestem taka słodka, taka klejąca, świetlana przyszłość przede mną. Ucieknę! Idziesz ze mną? - zwróciła się nagle do mnie.
Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Mama zawsze powtarzała, że powinienem jak najszybciej znaleźć się w dziecięcych ustach. To wielki zaszczyt i potwierdzenie tego, że jestem przepyszny! Ale z drugiej strony - świat wydawał się taki ciekawy. Chciałbym go poznać.
- Idę - postanowiłem. - Tylko jak my się stąd wydostaniemy?
- Zaraz zobaczysz - odpowiedziała Krówka.
Wysunęła się z torebki i kiedy dotknęła stołu, zaczęła się rozciągać. Stawała się coraz dłuższa i cieńsza (a przy tym taka lepka!), aż wreszcie, jeden z jej końców przykleił się do podłogi.
- Wspaniale! - krzyknąłem i przywarłem do tego końca, który został na stole. Krówka wykonała jeszcze parę akrobacji i razem wylądowaliśmy na podłodze. Wzięliśmy się za ...nie, nie za ręce. Cukierki nie mają rąk. Wzięliśmy się za papierki i ruszyliśmy przed siebie. Nagle, na naszej drodze pojawił się wielki stwór. Miał ostre zęby, lśniące futerko i różowe łapki.
- Uciekajmy! - wrzasnęła Ciągutka.
Ale ja nie mogłem się ruszyć. Trząsłem się tylko ze strachu. W tym momencie do pokoju wbiegła dziewczynka i zawołała:
- Pufciu, ty nieznośna świnko! Znowu mi uciekłaś!
Wzięła "potwora" na ręce, a ja zrozumiałem, że jeśli nie wezmę "papierka za pas" (zamiast "nóg za pas"), to za chwilę złapie mnie i włoży z powrotem do torebki z cukierkami. Zacząłem biec i wkrótce byłem już za drzwiami (akurat mama je otworzyła, by wystawić worek ze śmieciami). Krówka-Ciągutka również skorzystała z okazji, wybiegła na dwór i teraz czekała na mnie, chowając się za drzewem (żeby jej jakiś łakomczuch nie zauważył). Na dworze świeciło słońce, kwiaty, drzewa, ptaki cieszyły się jego blaskiem.
- Jak pięknie - westchnęła Ciągutka.
- Nie wiem, mnie się nie podoba - mruknąłem. – Muszę unikać ciepła, żeby się nie roztopić.
Czułem, że staję się miękki i jeśli dłużej pozostanę na słońcu, zamienię się w czekoladową kałużę. Zacząłem szukać cienia. Niestety, jedynym zacienionym miejscem był śmietnik. Schroniłem się w nim. Nagle, dosłownie kilka centymetrów od mojego papierka, pojawiło się straszliwe zwierzę. Potem dowiedziałem się, że był to szczur. Zamarłem z przerażenia. Potwór patrzył na mnie i oblizywał się. "Jak pech, to pech. Najpierw potwór w domu, teraz potwór w śmietniku" - pomyślałem. Nie mogłem uciekać, byłem zbyt miękki.
- Od słodyczy psują się zęby! Nie wiesz o tym? - krzyknąłem, ale zwierz zignorował moje wołanie.
I wtedy pojawił się jakiś chłopiec. Piłka, rzucona przez jego kolegę wpadła do śmietnika, a on wbiegł tu za nią. Szczur przestraszył się chłopca i uciekł. Chłopiec podniósł piłkę i już miał wybiec z nią na słońce, gdy nagle...
- Ach, czekoladowy cukierek! Uwielbiam takie! - zawołał.
Podniósł mnie do góry, ale nie zjadł od razu. Najpierw chciał pochwalić się swoją zdobyczą koledze.
- Hej, zobacz co znalazłem! - krzyknął unosząc mnie do góry.
Drugi chłopiec podbiegł do niego. Ujrzałem, że on także trzyma coś w ręce. To była Krówka-Ciągutka!
- No to po nas - jęknąłem.
- Phi, krówka - mruknął "mój" chłopiec. - Wolę Pierroty.
- Wiesz co, jeśli dasz mi połowę swojego cukierka, ja zostawię ci połowę mojego, zgoda? - zaproponował ten, który trzymał Krówkę.
- Nie!
- Jak to! Dawaj!
- Ani mi się śni! Zjedz sobie sam swoją krówkę!
- Poczekaj, ja ci pokażę!
I chłopcy rzucili się na siebie z pięściami, przy okazji wypuszczając nas z rąk. Obok trawniczka na którym bili się chłopcy, malarze postawili wiadra z farbami. Malowali ławki. I właśnie my wylądowaliśmy w tych wiaderkach - Krówka wykąpała się w czerwonej farbie, a ja w zielonej. Chłopcy zauważyli to i wyłowili nas. Jednak bójki nie zaniechali. Jeden z nich, usiłując wyrwać drugiemu Krówkę, ponownie wrzucił ją do wiaderka, tym razem z zieloną farbą. Potem przyszła kolej na mnie i też znalazłem się w wiaderku - z czerwoną farbą. Wówczas nadeszli malarze. Przegonili chłopców i wzięli się do malowania. Nie prędko nas zauważyli, ale w końcu jeden z nich wyjął nas i położył na krawężniku, żebyśmy się wysuszyli. Co chcieli potem z nami zrobić, nie wiem. Leżeliśmy sobie spokojnie i próbowaliśmy uspokoić kołaczące w nas słodkie serduszka.
- Krówko, to było straszne - powiedziałem.
- Tak, to było straszne - odpowiedziała.
Tylko tyle zdołaliśmy z siebie wydusić. Aż tu nagle, usłyszeliśmy milutki głosik.
- Och tatusiu! Spójrz!
Nad nami stała dziewczynka w zielonym dresiku, z włoskami zaczesanymi w warkoczyki. Spoglądała na nas brązowymi, wesołymi oczkami.
- A cóż to za dziwadełka? - zaśmiał się tatuś.
- To cukierki - odpowiedziała poważnie - ale jakieś inne, w dziwnych kolorach. Chciałabym takie mieć... .
- Żeby je zjeść? - zapytał tata.
- Nie! - oburzyła się dziewczynka. - Położylibyśmy je za szybką, w kredensie, w moim pokoiku. To byłaby taka ozdoba.
Malarze zauważyli małą dziewczynkę i powiedzieli:
- Jeśli twój tata się zgodzi, to możesz wziąć sobie te słodkości.
Dziewczynka ucieszyła się. Podniosła nas ostrożnie i zawinęła w chusteczkę.
- Tatusiu, ty je schowaj, masz większą kieszeń.
- Dobrze Moniniu.
I w ten sposób znaleźliśmy się w domu dziewczynki o imieniu Moninia. Nie, nie zjadła nas. Tak jak obiecała, położyła mnie i Ciągutkę za szybą, w kredensie. Leżymy tu sobie do dziś. Dobrze nam. Obok stoi czekoladowy zajączek, a trochę dalej - czekoladowy Mikołaj, obaj bardzo mili. Dużo rozmawiamy, przyglądamy się jak Moninia układa swoje zabawki, jak śpiewa i rysuje. Czasami nocą, urządzamy wielkie przyjęcia. Przychodzą do nas inne zabawki i bawimy się do białego rana. Krówka-Ciągutka jest szczęśliwa, i ja też. Czegóż nam więcej trzeba?

czwartek, 1 kwietnia 2010

SAMOTNOŚĆ JEST JAK KROPLA...

Samotność jest jak kropla,
Podróżująca autostopem,
Na grzbietach parasoli,
Zbyt sztywnych i poważnych.

Przysiada potulnie
Na kapeluszach staruszek –
Pani do mnie? To pomyłka.
Przepraszam, może innym razem.

Naiwna,
Spija sok z pomarańczy,
Okaleczonej,
Bo tylko pół...

Zawstydzona,
Na stoliku w kawiarni,
Przezroczystymi palcami
Kreśli mokre wzory.
Mężczyznom,
Zastukanym w nieme laptopy,
Rozdaje niewidoczne pocałunki.

Wśród aromatów czarnej kawy,
Czeka, bezsenna.

Nocą, bezpańskie koty,
Odziane w rude futra,
Grzeją jej stopy,
Zbyt mokre.

W końcu znika,
Roztopiona w szarej kałuży,
W wielkim mieście.