piątek, 12 listopada 2010

ROZMOWA - fragment sztuki scenicznej.

Piszę i piszę... . Zobaczymy, co z tego wyjdzie. A oto krótki fragment mojej sztuki teatralnej.

Późny wieczór. Ona i on, małżeństwo, siedzą przed telewizorem. Ona ceruje dziecięce spodenki. Z sąsiedniego pokoju, w którym śpi ich córeczka, dobiega spokojna, relaksacyjna muzyka.


On: Czy mogłabyś wyłączyć choć na chwilę tę muzykę, albo przynajmniej ściszyć? Chciałbym z tobą porozmawiać. A co to w ogóle jest? Ptaszki, pszczółki i ki diabeł jeszcze!


Ona: No dobrze, dobrze, ale to specjalna muzyka relaksacyjna dla Martusi. Pani doktor przegrała mi ją ze swojej płyty. Martusia ją lubi… .

On: Ale przecież Marta śpi, to po co jej teraz ta muzyka. (Chwila milczenia...).
To co, możemy ... ? Bo muszę ci coś powiedzieć.

Ona: Ja też. Pani doktor bardzo chwali Martę. Dziś nauczyła się mówić „lala”. Szkoda, że nie słyszałeś. Trochę była nieznośna, to prawda, ale za to wszystkie ćwiczenia wykonała prędzej niż zwykle. Musisz pójść kiedyś z nami. Pani doktor mówi, że jak cała rodzina uczestniczy w terapii, to postępy są szybsze. A i mnie byłoby łatwiej – dziś to się tak umęczyłam z Martą w autobusie. Wiesz, najpierw wsiąść, potem wysiąść. Ale za to wróciłyśmy komfortowo. Poznałam w instytucie panią, której córeczka też ma MPD. Przyjechały na terapię pierwszy raz. Ta pani ma samochód. Jakie to ułatwienie! Wszędzie dojedzie – na terapię, do lekarza.

On: Nie stać mnie na drugi samochód... .

Ona: Ja wiem, ja tylko tak, bo to byłoby cudownie. Nie gniewaj się. Pracujesz, robisz co możesz… . No, nie gniewaj się. A może w przyszłym tygodniu mógłbyś z nami pojechać? Zobaczyłbyś, jaka Martusia jest dzielna, bo w domu to nie masz czasu spojrzeć… .

On: Chyba nie będę mógł, bo… .

Ona: Tak, wiem, przecież pracujesz. To może kiedy indziej? Aaa, i jeszcze ten neurolog w przyszłym tygodniu. Pojadę z Martusią, nie martw się, damy sobie radę.

On: Słuchaj, musimy porozmawiać... .

Ona: Tak, tak... . Czekaj. Martusia? Zobaczę, czy się nie obudziła. (Ona wychodzi z pokoju na chwilę, ale zaraz wraca). Już jestem, wszystko dobrze, tylko coś jej się chyba śni i jęczy trochę przez sen. Ale to może tak być i pani doktor mówi, żebyśmy się nie martwili.

On: Posłuchaj, dostałem propozycję pracy w innym mieście – wyższe stanowisko, lepsze zarobki.

Ona: Musiałbyś dojeżdżać?

On: Nie, ja tam dostanę mieszkanie.

Ona: Ale jak mielibyśmy się stąd przeprowadzić? Martusia przyzwyczaiła się do pani doktor, do instytutu, wiesz, nawet ma koleżankę.

On: Źle mnie zrozumiałaś. To JA muszę wyjechać.

Ona: Sam?

On: Przecież właściwie od dawna radzisz sobie z Martą, a my - prawie się nie widujemy. Wszystko jest nie tak. Ty jakoś pogodziłaś się z chorobą Marty, ale ja nie umiem. Tak będzie lepiej. Oczywiście będę przysyłał ci pieniądze, nawet pewnie więcej niż teraz. Chyba to dobrze, nie?

Ona: Mamy zostać same? Na zawsze?

On: Oj, no nie przesadzaj! Przecież masz znajomych. Nawet dziś kogoś poznałaś, sama mówiłaś.

Ona: To są obcy....

On: Przyzwyczaisz się. Mnie też będzie ciężko. Czy ty sobie wyobrażasz, jak ja będę musiał zasuwać?

Ona: To nie wyjeżdżaj.

On: Muszę, bo ja już tu zostać nie mogę. O, chyba Marta płacze. Idź do niej, a ja położę się już spać. I nie rób mi jutro obiadu, zjem coś na mieście.

3 komentarze: