...A zaczęło się całkiem zwyczajnie. To samo przeżyła moja mama, tata, siostry i bracia, kuzyni, ciotki i wujowie. Duża ręka, odziana w plastikową rękawicę, wrzuciła mnie do torebeczki.
- Oj, zniszczysz mi fryzurę - pisnął jakiś głosik i kontynuował narzekanie - i pognieciesz ubranie! Przesuń się troszeczkę!
- Nie mogę - jęknąłem. - Tu jest tak ciasno... .Spróbowałem przekręcić się, by zobaczyć kto do mnie mówi, ale bezskutecznie. Ze wszystkich stron ktoś mnie przygniatał. Postanowiłem zapytać :
- Jak się nazywasz?
- Ciągutka. Krówka-Ciągutka. A ty?
- Pierrot. Czekoladowy.
Teraz już wiecie, kim jestem. Pochodzę z rodziny czekoladowych cukierków. Tych najlepszych, nie jakichś tam „kartoflaków”! Ale o "ciągutkach" nigdy nie słyszałem. Może to landrynki? Chyba nie... .
- Słuchaj, czy ty na pewno jesteś cukierkiem?
- Też pytanie! - oburzyła się Krówka. - I to w dodatku pysznym!
Nagle trrrach! Torebka z cukierkami pękła. Znaleźliśmy się na stole.
- Ojej, ile cukierków! - zawołał mały chłopiec i wyciągnął rękę w naszym kierunku.
- Nie, nie teraz! - krzyknęła jego mama i szybciutko powrzucała nas do nowej torebeczki.
- Dlaczego? - zmartwił się chłopiec.
- Bo nie będziesz chciał jeść obiadu!
Czy twoja mama też tak mówi? Historia, także ta cukierkowa, lubi się powtarzać! Moja prababcia, w pełni sił i młodości, usłyszała kiedyś podobne słowa. Niestety, dzieciak nie usłuchał i zjadł właśnie moją prababcię. Te same słowa powiedział potem ktoś, wyrywając moją babcię z dziecięcej ręki. Opowiedziała o tym mojej mamie, a ona powtórzyła właśnie mi. Czas płynął, słodki apetyt dziewczynek i chłopców nie mijał i dnia pewnego jeden z tatusiów powiedział do córeczki: "Nie dostaniesz teraz słodyczy. Zawsze, gdy pozwolę ci zjeść cukierki przed obiadem, nie chcesz jeść zupy!" Tak, ale po obiedzie mała dziewczynka pochłonęła dziesięć cukierków (wśród nich była też moja mama). A teraz przyszła kolej na mnie...
- O nie! - pisnęła Krówka-Ciągutka.- Nie chcę znaleźć się w brzuszku jakiegoś rozbrykanego chłopca! Jestem taka słodka, taka klejąca, świetlana przyszłość przede mną. Ucieknę! Idziesz ze mną? - zwróciła się nagle do mnie.
Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Mama zawsze powtarzała, że powinienem jak najszybciej znaleźć się w dziecięcych ustach. To wielki zaszczyt i potwierdzenie tego, że jestem przepyszny! Ale z drugiej strony - świat wydawał się taki ciekawy. Chciałbym go poznać.
- Idę - postanowiłem. - Tylko jak my się stąd wydostaniemy?
- Zaraz zobaczysz - odpowiedziała Krówka.
Wysunęła się z torebki i kiedy dotknęła stołu, zaczęła się rozciągać. Stawała się coraz dłuższa i cieńsza (a przy tym taka lepka!), aż wreszcie, jeden z jej końców przykleił się do podłogi.
- Wspaniale! - krzyknąłem i przywarłem do tego końca, który został na stole. Krówka wykonała jeszcze parę akrobacji i razem wylądowaliśmy na podłodze. Wzięliśmy się za ...nie, nie za ręce. Cukierki nie mają rąk. Wzięliśmy się za papierki i ruszyliśmy przed siebie. Nagle, na naszej drodze pojawił się wielki stwór. Miał ostre zęby, lśniące futerko i różowe łapki.
- Uciekajmy! - wrzasnęła Ciągutka.
Ale ja nie mogłem się ruszyć. Trząsłem się tylko ze strachu. W tym momencie do pokoju wbiegła dziewczynka i zawołała:
- Pufciu, ty nieznośna świnko! Znowu mi uciekłaś!
Wzięła "potwora" na ręce, a ja zrozumiałem, że jeśli nie wezmę "papierka za pas" (zamiast "nóg za pas"), to za chwilę złapie mnie i włoży z powrotem do torebki z cukierkami. Zacząłem biec i wkrótce byłem już za drzwiami (akurat mama je otworzyła, by wystawić worek ze śmieciami). Krówka-Ciągutka również skorzystała z okazji, wybiegła na dwór i teraz czekała na mnie, chowając się za drzewem (żeby jej jakiś łakomczuch nie zauważył). Na dworze świeciło słońce, kwiaty, drzewa, ptaki cieszyły się jego blaskiem.
- Jak pięknie - westchnęła Ciągutka.
- Nie wiem, mnie się nie podoba - mruknąłem. – Muszę unikać ciepła, żeby się nie roztopić.
Czułem, że staję się miękki i jeśli dłużej pozostanę na słońcu, zamienię się w czekoladową kałużę. Zacząłem szukać cienia. Niestety, jedynym zacienionym miejscem był śmietnik. Schroniłem się w nim. Nagle, dosłownie kilka centymetrów od mojego papierka, pojawiło się straszliwe zwierzę. Potem dowiedziałem się, że był to szczur. Zamarłem z przerażenia. Potwór patrzył na mnie i oblizywał się. "Jak pech, to pech. Najpierw potwór w domu, teraz potwór w śmietniku" - pomyślałem. Nie mogłem uciekać, byłem zbyt miękki.
- Od słodyczy psują się zęby! Nie wiesz o tym? - krzyknąłem, ale zwierz zignorował moje wołanie.
I wtedy pojawił się jakiś chłopiec. Piłka, rzucona przez jego kolegę wpadła do śmietnika, a on wbiegł tu za nią. Szczur przestraszył się chłopca i uciekł. Chłopiec podniósł piłkę i już miał wybiec z nią na słońce, gdy nagle...
- Ach, czekoladowy cukierek! Uwielbiam takie! - zawołał.
Podniósł mnie do góry, ale nie zjadł od razu. Najpierw chciał pochwalić się swoją zdobyczą koledze.
- Hej, zobacz co znalazłem! - krzyknął unosząc mnie do góry.
Drugi chłopiec podbiegł do niego. Ujrzałem, że on także trzyma coś w ręce. To była Krówka-Ciągutka!
- No to po nas - jęknąłem.
- Phi, krówka - mruknął "mój" chłopiec. - Wolę Pierroty.
- Wiesz co, jeśli dasz mi połowę swojego cukierka, ja zostawię ci połowę mojego, zgoda? - zaproponował ten, który trzymał Krówkę.
- Nie!
- Jak to! Dawaj!
- Ani mi się śni! Zjedz sobie sam swoją krówkę!
- Poczekaj, ja ci pokażę!
I chłopcy rzucili się na siebie z pięściami, przy okazji wypuszczając nas z rąk. Obok trawniczka na którym bili się chłopcy, malarze postawili wiadra z farbami. Malowali ławki. I właśnie my wylądowaliśmy w tych wiaderkach - Krówka wykąpała się w czerwonej farbie, a ja w zielonej. Chłopcy zauważyli to i wyłowili nas. Jednak bójki nie zaniechali. Jeden z nich, usiłując wyrwać drugiemu Krówkę, ponownie wrzucił ją do wiaderka, tym razem z zieloną farbą. Potem przyszła kolej na mnie i też znalazłem się w wiaderku - z czerwoną farbą. Wówczas nadeszli malarze. Przegonili chłopców i wzięli się do malowania. Nie prędko nas zauważyli, ale w końcu jeden z nich wyjął nas i położył na krawężniku, żebyśmy się wysuszyli. Co chcieli potem z nami zrobić, nie wiem. Leżeliśmy sobie spokojnie i próbowaliśmy uspokoić kołaczące w nas słodkie serduszka.
- Krówko, to było straszne - powiedziałem.
- Tak, to było straszne - odpowiedziała.
Tylko tyle zdołaliśmy z siebie wydusić. Aż tu nagle, usłyszeliśmy milutki głosik.
- Och tatusiu! Spójrz!
Nad nami stała dziewczynka w zielonym dresiku, z włoskami zaczesanymi w warkoczyki. Spoglądała na nas brązowymi, wesołymi oczkami.
- A cóż to za dziwadełka? - zaśmiał się tatuś.
- To cukierki - odpowiedziała poważnie - ale jakieś inne, w dziwnych kolorach. Chciałabym takie mieć... .
- Żeby je zjeść? - zapytał tata.
- Nie! - oburzyła się dziewczynka. - Położylibyśmy je za szybką, w kredensie, w moim pokoiku. To byłaby taka ozdoba.
Malarze zauważyli małą dziewczynkę i powiedzieli:
- Jeśli twój tata się zgodzi, to możesz wziąć sobie te słodkości.
Dziewczynka ucieszyła się. Podniosła nas ostrożnie i zawinęła w chusteczkę.
- Tatusiu, ty je schowaj, masz większą kieszeń.
- Dobrze Moniniu.
I w ten sposób znaleźliśmy się w domu dziewczynki o imieniu Moninia. Nie, nie zjadła nas. Tak jak obiecała, położyła mnie i Ciągutkę za szybą, w kredensie. Leżymy tu sobie do dziś. Dobrze nam. Obok stoi czekoladowy zajączek, a trochę dalej - czekoladowy Mikołaj, obaj bardzo mili. Dużo rozmawiamy, przyglądamy się jak Moninia układa swoje zabawki, jak śpiewa i rysuje. Czasami nocą, urządzamy wielkie przyjęcia. Przychodzą do nas inne zabawki i bawimy się do białego rana. Krówka-Ciągutka jest szczęśliwa, i ja też. Czegóż nam więcej trzeba?
Świetne (!) Rewelacyjnie się to opowiadanie czyta :-)
OdpowiedzUsuń