wtorek, 29 czerwca 2010

JESTEM LĘKIEM - fragment rozdziału


Dyrektor zamilkł i powiódł surowym spojrzeniem po zgromadzonym kobiecym tłumiku. Brzęczało, coraz głośniej i głośniej. Szanowne Grono Pedagogiczne, rozparte po uczniowsku w szkolnych ławkach, doskonale wczuwało się w rolę swoich podopiecznych. Czyżby tajemne siły niedojrzałości emanowały ze stolików? Dyrektor mozolnie odczytywał jakieś sprawozdanie, a niesłuchające słuchaczki zanurzyły się w rozmowach, wcale nie cichych. Ponieważ znaczące milczenie szefa nic nie znaczyło dla tych, których miało upomnieć, dyrektor przemówił:

- Czy ja mogę prosić Radę Pedagogiczną o ciszę?
- Ciiiiii – rozległo się z pierwszych ławek, zawstydzonych nieco niezadowoleniem dyrektora. Ale nic z tego. Co wytrwalsze ławki nadal nie reagowały. Zastępczyni dyrektora uniosła się z miejsca. Sympatyczna, otyła, energiczna kobieta koło czterdziestki, wiecznie testująca różnorodne diety odchudzające.
- Basia! – zwróciła się do najgłośniejszej ławki. – Uciszcie się wreszcie! Zachowujecie się zupełnie jak nasi uczniowie!
Powiedziało to wesoło i przyjaźnie. Ławka zwana Basią dokończyła zdanie i dopiero umilkła.
Dyrektor z wyniosłą miną odczekał chwilę i zarządził:
- Proszę Zespół do Spraw Nauczania Początkowego o sprawozdanie... .

Annies nie słuchała. Cichaczem przewracała karty „Małej Apokalipsy” Konwickiego i tylko czasem, dla niepoznaki podnosiła wzrok. Jedna z nauczycielek klas drugich zaczęła sypać cyframi, procentami. Dobre, dobre wyniki! Potem druga kontynuowała – wyniki ankiety przeprowadzonej wśród rodziców (dobrowolnej! Wzięło w niej udział trzydzieści procent opiekunów rozkrzyczanej społeczności uczniowskiej), na temat misji i wizji szkoły. Dobre wyniki! Inne wyniki, inne wyniki, inne liczby, inne liczby! Na nich opiera się szkoła.
- ... czy może w tym roku zrobić zabawę razem? – doleciało do Annies gdzieś z tyłu.
- Nie! Maluchy kończą wcześniej i co? Mają jeszcze raz przychodzić po południu?
- Tak, a my musimy i jeszcze siedzimy do dwudziestej drugiej i sprzątamy szkołę. – Argumentowała nauczycielka historii. – A nauczanie początkowe wychodzi po godzinie trzynastej i nic ich nie obchodzi!
- Bez przesady, sprzątają sprzątaczki. A poza tym młodsze klasy wolą bawić się bez starszych. – Broniła swego wychowawczyni klasy drugiej.
- Nieprawda! Na ostatniej zabawie, przypominam – wspólnej – wszyscy bawili się razem i było dobrze. – Dorzuciła matematyczka, kiwając pomarszczonym od kredy palcem
- Z mojej klasy nikogo nie było, bo rodzice nie mieli ochoty po raz drugi przyprowadzać dzieci do szkoły, a potem odbierać. – Dowodziła wyraźnie poirytowana wychowawczyni drugiej klasy.
- Z mojej też i co z tego? Jako wychowawczyni klasy czwartej musiałam przyjść i swoje odsiedzieć! – Polonistka aż podniosła się z krzesełka, a jej obfite kształty jęknęły i dodały powagi wypowiedzi.

Annies westchnęła i zagłębiła się w lekturę. Osiemnasta! Ile jeszcze czasu spędzi w „drogiej szkole”? - Chciałabym poruszyć jeszcze jedną sprawę – usłyszała głos „wuefmenki”. Jak ona nie lubiła tych jej słów! Potrafiły przedłużyć radę nawet o dwie godziny!
- Ja wprawdzie jestem jedną nogą na emeryturze, ale chciałabym jeszcze trochę pożyć. Zauważcie, że w naszej szkole nie ma żadnego zabezpieczenia przed terrorystami, a zważywszy co się dzieje na świecie, nigdy nic nie wiadomo... .
- Co ma pani na myśli? – zapytał nieco zaskoczony dyrektor. Kiedy atakowano go niespodziewanymi pytaniami, jedno z jego szarych oczy stawało się jakby bystrzejsze i lśniło, co Annies przyprawiało o mdłości.
- A to już dyrekcja powinna o tym pomyśleć, zorientować się, jak to wygląda w innych szkołach, w innych gminach.

Annies zamyśliła się. Jej myśli poszybowały w kierunku młodego muzyka, poznanego niedawno w Ogrodzie Botanicznym. Przecież zaprosił ją na koncert w Filharmonii. O rety, to jutro! Dwa bilety! Ale czy powinna? Mąż nie pójdzie, „nie ma czasu na rozrywki, ktoś w tej rodzinie musi zarabiać, bo oszczędzać to Annies nie ma zamiaru” (często to powtarza!). A może tata? „Nie, trochę się krępuję, on jest chory i nie wiem czy ma ochotę na jakieś wychodne. Poza tym - to straszne, ale prawdziwe – wcale nie wiem, czy wciąż lubi muzykę poważną!”
- ... słyszałam, że w szkole jednak odbywają się jakieś zajęcia logopedyczne, ale nie dla wszystkich!
Annies zdrętwiała. Wypowiedź starej wygi szkolnej, specjalistki od nauczania zintegrowanego, początkowego, klas młodszych (czy jak kto woli), jednym słowem pani Reni, ściągnęła ją z powrotem do budynku szkolnego, na ente posiedzenie Rady Pedagogicznej.
- Ciekawa jestem dlaczego moja klasa nic o tym nie wie?
Annies czuła, że musi coś powiedzieć. Zaczęła drżącym głosem:
- W szkole nikt nie pracuje jako logopeda na etacie, a ja prowadzę terapię w ramach moich godzin. Mam ich dwadzieścia, a dzieci z problemami mowy w samych klasach pierwszych i w klasie zerowej jest około czterdziestu. Wiem, bo zrobiłam przesiewowe badania mowy. Jak miałabym się nimi wszystkimi zająć? Dlatego musiałam jakoś wybrać. To są dzieciaki, które chodziły na zajęcia w zeszłym roku... .
- Tak się nie robi. – Z wszystkowiedzącą miną stwierdziła pani Renia. – Albo wszystkie albo żadne. Trzeba skończyć z przywilejami!
Oczy całej Rady wbiły się w Annies. A ona poczuła się taka malutka! Znów okazało się, że lepiej się nie wychylać, nie angażować, robić to, co konieczne i nic więcej. Nie, nie! Nie wytrzyma dłużej. Zerwała się z krzesełka, złapała swoją czarną torbę i wybiegła z sali, ścigana zaskoczonymi spojrzeniami członków Rady.

Drzwi mieszkania otworzyły się gwałtownie i Grzegorz, który właśnie wyszedł z kuchni z gorącą herbatą, lśniącą mocnym brązem w szklanym kuflu ( lubił solidne ilości napojów), ujrzał żonę w byle jak narzuconej na ramiona kurtce, z rozwianymi włosami i strumieniem łez na twarzy.
- Nie wrócę tam już nigdy! – krzyczała przez łzy Annies. – Nigdy więcej!
Kasia wysunęła głowę ze swojego pokoju, przewróciła oczami, jęknęła z oburzeniem i zamknęła swoje drzwi.
- Tylko bez histerii proszę. – Spokojnie odezwał się Grzegorz. – Gdzie niby nie wrócisz?
- Do tej szkoły! Nigdy! – łkała coraz głośniej Annies.
- No, no. Łatwo rzucić pracę przez jakieś fanaberie, a potem liczyć na mnie. Ale tak dobrze to nie ma! To, że tobie nie chce się pracować, to wcale nie znaczy, że ja się teraz zaharuję na śmierć, żeby utrzymać nas wszystkich. I tak już nawet podrapać się nie mam kiedy, a jeszcze te twoje histerie! – Zakończył nie zadając sobie trudu, by dowiedzieć się, co wzburzyło żonę. Najważniejszy w życiu jest święty spokój! To była jego życiowa dewiza.

środa, 23 czerwca 2010

Skojarzenia, bo noc nadchodzi, Noc Świętojańska...

Sama nie wiem czemu, po co, dlaczego... . Noc czarowna, senna, magiczna. Mój nastrój najlepiej oddaje "Sen o życiu" Edyty Geppert. Nie ma w nim słowa o paproci, ogniu, tańcach, św.Janie - wody chrzcicielu, a jednak, jednak... . Coś mi w duszy gra i serce nuci... . Tylko tyle i aż tyle...

Edyta Geppert


Sen o życiu

Te marzenia którym skrzydeł brak
Usta pełne pustych słów
Drogowskazy które stoją tam
Gdzie nie było nigdy dróg

Czas wędruje po manowcach gdzieś
Nie wiadomo zmierzch czy świt
Może wszystko to jest tylko snem
Który właśnie nam się śni

Może świat śni się nam
Może my się śnimy komuś
Jak naprawdę jest nie wiadomo
Tego jeszcze nie wie nikt

Czy to świat śni się nam
Czy to my się śnimy sobie
Nikt niestety nam nie odpowie
Tego jeszcze nie wie nikt

Te starania by zostawić ślad
Na ruchomych piaskach dni
Śmieszna wiara że zdołamy wpław
Do szczęśliwych dotrzeć wysp

W zapytania ślad układa się
Codzienności szary dym
Może wszystko to jest tylko snem
Który właśnie nam się śni

Może świat śni się nam...

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Podarunek babci Dziuni - c.d.

Następnego dnia nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Agnieszka kilkakrotnie wchodziła do dużego pokoju, przyglądała się zegarowi, czekała na kukanie Kukułki. Nic! Ten sam stary, babciny zegar. Wieczorem nie mogła zasnąć. Wreszcie usłyszała znajome: - Tik-tak, tik-tak, jaki jest przygody smak? Dzisiaj świat czarowny poznasz i niezwykłych wrażeń doznasz. Tik-tak.

Dziewczynka zerwała się z łóżka, a ponieważ była bardzo przejęta, zapomniała o zamkniętych drzwiach swojego pokoju. Aż jej pociemniało w oczach, gdy z impetem uderzyła w szybę. Zamarła w bezruchu. Czy nikogo nie obudził dźwięk dygoczącej szyby? Uff! Cały dom chrapał beztrosko. A zegar? Znów był piękny, pachnący i cały lśniący, jak poprzedniej nocy.
- Chodź, dziś czeka cię podróż do Krainy Baśni! - dźwięcznym głosem wyszeptała Kukułka. Siedziała sobie na wskazówce zegara i czekała na Agnieszkę. Dziewczynka chwyciła ją za ogon i ponownie stała się maleńka jak okruszek. Wskazówka zegara zaczęła krążyć jak szalona. Agnieszka przymknęła oczy. Nagle usłyszała śpiew ptaków i poczuła zapach igliwia. Otworzyła oczy. Była w lesie, na polanie. Spojrzała w górę, na niebo pełne gwiazd i księżyc jak rogalik. "Niebo jak z bajki" - pomyślała.
- Jesteśmy w baśniowym lesie - wyjaśniła Kukułka.
Na samym środku polany płonęło ognisko, a wokół niego siedziało parę osób.
- Chodź, ogrzej się - zaproponowała Agnieszce mała dziewczynka, ubrana w czerwony płaszczyk i czerwoną czapeczkę.

Agnieszka usiadła obok Czerwonego Kapturka, bo oczywiście ta mała dziewczynka tak miała na imię. Czerwony Kapturek dyskutował głośno z Wilkiem. Wilk, ogromny szary zwierz, trzymał w łapie kijek, na który nadział właśnie kiełbaskę i piekł ją w ogniu.
- Nie, nie masz racji. W leśnych zawodach muszą startować zające i to w specjalnie na tę okazję uszytych kostiumach! Przygotowałam już wykrój, potrzebny tylko krawiec.
- Dobra, niech będzie. Wpadnę do ciebie jutro, wezmę wykroje i zaniosę pajączkom. One zajmą się szyciem - odpowiedział Wilk.
Agnieszka ze zdumieniem przysłuchiwała się tej rozmowie.
- Przecież Wilk chciał zjeść Czerwonego Kapturka i wcale nie żywił wobec niego przyjacielskich uczuć - stwierdziła.
- Tak, w bajce tak było, ale w prywatnym życiu są przyjaciółmi - powiedziała Kukułka i zaraz dodała. - Zobacz, tam idzie Śnieżka. Straszny z niej zarozumialec. Kocha tylko siebie i nikomu nigdy nie pomaga.

Do ogniska podeszła Królewna Śnieżka. Była bardzo ładna. Miała długie, czarne, lśniące włosy, białą jak śnieg cerę i duże, ciemne oczy. W ręku trzymała zaczarowane lusterko.
- Lustereczko, powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy na świecie? - zapytała słodkim głosem, nie odrywając wzroku od swojego zwierciadełka.
- Ty Śnieżko jesteś najpiękniejsza, ale przestań już mnie dręczyć! W kółko to powtarzam, mam dosyć. Wolę już rozmawiać z twoją macochą, wiedźmą. Ona przynajmniej daje mi odpocząć i nie pyta bez przerwy o swoją urodę.
- Ach macocha, gdzie jej do mnie. Jest taka nieśmiała, bidulka - powiedziawszy to Śnieżka z pogardą wydęła usteczka.

W tym momencie na polanę wbiegła gromada Krasnoludków.
- Ach, to urwisy, ciągle psocą. A najgorszy ten Nieśmiałek. Ale poza tym są kochani. Zobacz, ciągną za sobą macochę Śnieżki - wyjaśniała Agnieszce Kukułka.- Bardzo ją lubią i nazywają Ciotunią. To taka skromna i cicha osoba.
- Hej, będziemy skakać przez ogień. Ciotuniu, usiądź tutaj, tu ci będzie wygodnie - zadecydował Gburek.
Krasnoludki zaczęły harce wokół ogniska. Polana powoli zapełniała się postaciami. Przyszła Sierotka Marysia, z deskorolką pod pachą, za nią Kot w butach.
- Bolą mnie nogi. Muszę poprosić szewca, żeby zrobił mi nowe buty, bo te są już za małe. Chyba urosłem - głośno powiedział Kot.
- Nie urosłeś, tylko przytyłeś. Jesteś wstrętnym żarłokiem i powoli zaczynasz przypominać wielką bryłę tłuszczu! – stwierdziła z obrzydzeniem Śnieżka.
- A ty, Śnieżko, niedługo pękniesz ze złości - odpowiedział Królewnie Kot.
- To raczej ty pękniesz, ale z obżarstwa!
- Przestańcie się kłócić! Zobaczcie, mamy gościa - skarciła ich Śpiąca Królewna i zaraz ziewnęła. Zresztą ziewała cały czas twierdząc, że sto lat, to zbyt krótko żeby się porządnie wyspać.
- Och, człowiek. W dodatku dziewczynka - wykrzyknęła Śnieżka. - Pewno wielbicielka bajek. Chyba założę fan-club Śnieżki. Co ty na to? - zwróciła się do Agnieszki.
- Proszę bardzo, ale nie licz na mój udział.
Śnieżka wzruszyła ramionami i obrażona oddaliła się w kierunku swojej chatki w lesie. Nie, nie mieszkała z Krasnoludkami. Nie wytrzymałyby z nią ani minuty. A na polanie pojawiały się coraz to nowe bajkowe postacie. Agnieszka rozpoznała większość z nich, ale nie wszystkie.
"Cóż, nie znam przecież wszystkich bajek - pomyślała. - Tyle ich na świecie".
Agnieszka poczuła, że ktoś delikatnie dotyka jej ramienia. Odwróciła się. To był Czerwony Kapturek.
- Czy, czy mogę poprosić cię o przysługę? – zapytał nieco zmieszany.
- Tak, oczywiście – odpowiedziała Agnieszka i uśmiechnęła się.
- Widzisz... – zaczął nieśmiało Czerwony Kapturek, - jutro odbędą się w naszym lesie Leśne Zawody. To wielkie święto! Co roku przybywają setki bajkowych zawodników, by walczyć o laur Krainy Baśni. Przygotowania do tej uroczystości zaczynają się dużo, dużo wcześniej. Mieszkańcy naszego lasu zawsze odpowiedzialni byli za dekorację drzew. Co roku mamy inny wystrój. Tym razem postanowiliśmy, że będą to świeże storczyki. Najwcześniej można je zawiesić w noc poprzedzającą całą imprezę, bo inaczej zwiędną. Wilk, krasnoludki i ja mieliśmy się tym zająć. I co się okazało? Wilk nie może, bo babcia zachorowała i ktoś musi zawieźć ją do lekarza, a potem zapakować do łóżka i podać lekarstwo. Dlaczego akurat on? Bo jest najlepszym opiekunem pod słońcem! – Kapturek westchnął, poprawił czapeczkę, która zjechała mu na oczy i kontynuował: - Z kolei krasnale..., cóż, musisz wiedzieć, że to zapaleni tancerze. Od dawna tańczą hip-hop, ćwiczą zaciekle marząc o występie przed szerszą publicznością. Uważam, że są naprawdę niezłe! I teraz dostały niepowtarzalną szansę! Wczoraj zadzwonił reżyser nowego programu You Can Pląs, by zaproponować im udział w dzisiejszym, wieczornym show. Początkowo nie zgodziły się, gdyż nie chciały zostawić mnie samej z dekorowaniem lasu, ale zapewniłam je, że sobie poradzę. One muszą tam wystąpić! Może dzięki temu spełnią się ich najskrytsze marzenia? Kto wie? Teraz rozumiesz – Czerwony Kapturek zakończył swój wywód.
- Tak, ale co mogę dla ciebie zrobić? – zapytała Agnieszka.
- Nooo, pomóc w dekorowaniu - odpowiedział Kapturek. - To nie będzie trudne - dodał zaraz.
- Elfy rozwieszą drabinki na drzewach i przyczepią kwiaty na szczytach drzew. My zajmiemy się niższym poziomem.
Kapturek uśmiechnął się i spojrzał Agnieszce w oczy. Dziewczynka chwyciła go za rękę.
- Ależ oczywiście – odpowiedziała pospiesznie. - Postaram się być najlepszym pomocnikiem, jak Kraina Baśni długa i szeroka!
Rozradowany Czerwony Kapturek klasnął w dłonie.
- Chodźmy więc po koszyczki ze storczykami! – powiedział.

Agnieszka otrzymała od Elfów śliczny wiklinowy koszyczek, napełniony różnobarwnymi storczykami. Kapturek wręczył jej srebrną szarfę, by mogła zawiesić go na ramieniu oraz małą latarkę. Gdy dziewczynka obejrzała ją dokładnie zauważyła, że zamiast żarówki w środku usadowiły się maleńkie świetliki. Teraz mogli już rozpocząć swoją pracę. Agnieszka obawiała się, że nie zdążą. Las był przecież pełen wysokich drzew! Jednak przy pomocy Elfów robota szła nadzwyczaj sprawnie. Właściwie była to czysta przyjemność. Elfy sypały żarcikami, śpiewały piosenki, fikały koziołki w powietrzu. Agnieszka przyglądała się im z podziwem. „Mimo wszystko to dziwne” – pomyślała. – Ledwo zaczęliśmy, a już większość drzew mieni się storczykowymi kolorami”.

- Bo to Kraina Baśni – usłyszała nagle, tuż nad uchem. To był głos Kukułki. – Tutaj wszystko jest możliwe. Chodźmy, na nas już czas!

I znowu te dziwne wirowanie, a w oddali bicie zegara. Bach! Agnieszka poczuła pod plecami miękką kołderkę i od razu zorientowała się, że wylądowała we własnym łóżku. Cały dom oddychał spokojnie, pogrążony w głębokim śnie.
- Pa, dobranoc! - Kukułka pomachała Agnieszce skrzydełkiem i odleciała w kierunku zegara. Dziewczynka, znużona podróżą, szybko zasnęła. Gdy przebudziła się rano, ze zdumieniem dostrzegła na poduszce malutki storczyk. „To nie był sen, o nie! – pomyślała uradowana. – Byłam w Krainie Baśni!!!

środa, 16 czerwca 2010

Podarunek babci Dziuni

Nieśmiało wkraczam z nową bajką dla milusińskich... . Co sądzicie???


- Ach, co za dzień ! - westchnęła Agnieszka. Plecak był ciężki jak nigdy przedtem i w dodatku złośliwie uwierał ją w łopatkę. Właściwie już od rana wszystko źle się układało. Zaspała! Zerwała się z łóżka za dwadzieścia ósma. Szybko wskoczyła w kapcie i ...przeniknął ją mróz. Kapcie pełne zimnej wody! To kolejny żart Marcina, jej młodszego brata.
- Marciiin! Porachuję ci wszystkie kości! - wrzasnęła.
Dziki chichot oznajmił jej tylko tyle, że kochany braciszek ma ją w nosie i wcale się nie boi. Potem w szkole – pokłóciła się z tą okropną Anką. Przecież nie mogła nie zareagować na jej docinki - "kto ma w nogach, nie ma w głowie". A to przez to, że Agnieszka tak dobrze jeździ na łyżwach.

Powoli zbliżyła się do drzwi mieszkania i sapiąc ze złości wkroczyła do domu jak nastroszona bestia. Po paru krokach stanęła jak wryta. W przedpokoju stał stary, szafkowy zegar babci, pięknie rzeźbiony, z przesympatyczną kukułką, która zawsze punktualnie "odkukiwała" godziny.
- Przecież to nie nasz zegar! Co on tu robi? - zapytała głośno.
- Babcia nam go ofiarowuje - odpowiedział jej tata. - Specjalnie wcześniej wyszedłem z pracy, żeby go przywieźć.
Dopiero teraz Agnieszka zauważyła swoją ukochaną babcię Dziunię, siedzącą w fotelu.
- Babciu, Przecież tak lubiłaś ten zegar, dlaczego go oddajesz? - zapytała.
- Widzisz Agnieszko, za długo stał u mnie. Najwyższy czas, by zmienił właściciela. On lubi zmiany! Pamiętaj, to niezwykły zegar - odpowiedziała babcia.
- Co to znaczy "niezwykły"? - zdziwiła się Agnieszka.
- Niezwykły znaczy niezwykły - krótko stwierdziła babcia Dziunia.

Wieczorem, kiedy wszyscy szykowali się do snu, Agnieszka poszła powiedzieć "dobranoc" nowemu lokatorowi.
- Mam nadzieję, że dobrze ci będzie u nas. Nie wierzę wprawdzie w twoją niezwykłość, ale cieszę się, że będziemy razem mieszkać. Dobranoc!
- Tik-tak, tik-tak - odpowiedział zegar.

Agnieszka położyła się do łóżka, ale nie mogła zasnąć. W domu było ciemno i cicho. Z sąsiedniego pokoju dochodziło tykanie zegara, ale nie było to zwykłe tykanie.
- Tik-tak, tik-tak, jaki jest przygody smak? Dzisiaj świat czarowny poznasz i niezwykłych wrażeń doznasz. Tik-tak, tik-tak.
Zegar mówił do niej! Cichutko wstała z łóżka i wyszła z pokoju. Zegar stał na swoim miejscu, ale wyglądał jakoś inaczej niż zwykle. Nie był już starym, nieco zniszczonym ulubieńcem babuni. Pachniał świeżym drewnem, a w dodatku otaczało go dziwne, srebrzyste światło. Na samej górze siedziała Kukułka i gładziła dziobkiem swoje piórka.

- To niemożliwe! - wyszeptała Agnieszka.
- Wszystko jest możliwe - odpowiedziała Kukułka i sfrunęła na dół.
- Podejdź tu i złap mnie za ogon.
Agnieszka posłusznie chwyciła piórka Kukułki i w tym momencie poczuła, że staje się lekka i maleńka, jak mrówka. Kukułka posadziła ją na dużej wskazówce zegara.
- A teraz wybierzemy się do Krainy Snów, dobrze? - zapytała.
- Dobrze - odpowiedziała zdumiona dziewczynka.

W tym momencie poczuła, że wskazówka zegara zaczyna poruszać się coraz prędzej. Agnieszka miała wrażenie, że płynie gdzieś daleko, a fale kołyszą ją leciutko. Przymknęła oczy. Kiedy je otworzyła, ujrzała wokół siebie tysiące łódek. Wszystkie one, przezroczyste i lekkie, przybrane srebrzystymi gwiazdkami, płynęły poprzez ogromne jezioro. Siedzieli w nich ludzie oraz maleńkie, delikatne wróżki, o motylich skrzydłach. Kukułka, która wraz z Agnieszką usiadła w jednej z łódek, powiedziała:
- To Wróżki Snu. Kiedy zasypiasz, siadają na twojej poduszce i cichutko nucą senne piosenki. Potem zabierają cię w podróż łódką. To jezioro zwane jest Jeziorem Snów. Zaraz przybijemy do Wyspy Marzeń Sennych.
Agnieszka popatrzyła przed siebie. "Przedziwna wyspa" - pomyślała. Rzeczywiście. Było tam wszystko - słoneczna plaża, kwitnące sady, deszcz, burza, a nawet śniegowe zaspy. Łódka w której siedziała Agnieszka, zatrzymała się w pobliżu słonecznej plaży. Dzieci kąpały się w jeziorze, budowały zamki z piasku, grały w piłkę.
- Chodźmy - szepnęła Kukułka do ucha Agnieszki, która oczarowana patrzyła na zmienną pogodę. Kawałek dalej, za plażą, padał deszcz. Senne wróżki, z maleńkimi tęczowymi parasolkami, tańczyły wśród deszczowych kropelek. W kałużach kumkały żaby, a dzieci brodziły w strumieniach wody.
- Ojej! Tam pada śnieg! - krzyknęła zadziwiona dziewczynka.
Ale co to? Na lodowisku, wśród gromady dzieci, ujrzała Agnieszka Ankę, tę samą, która powiedziała jej dziś rano - "kto ma w nogach, nie ma w głowie".
- Anka marzy o tym, by jeździć tak dobrze jak ty. Jej Senna Wróżka spełniła to marzenie. Śni teraz, że mknie po lodzie, wykręca piruety, skacze - powiedziała Kukułka.
- Ach, to z zazdrości tak mi dokucza. Wiem co zrobię, kiedy wrócę do szkoły. Ponieważ potrafię mknąć po lodzie jak nikt inny, pomogę Ani. Wkrótce razem będziemy wykręcać piruety!
- Chodźmy dalej - przerwała jej Kukułka. - Przed nami Pałac Snów.

- Jaki dziwny! - wykrzyknęła Agnieszka.

Pałac zbudowany był z puchowych pierzynek i poduszek, otaczała go fosa wypełniona gwiaździstą wodą. Nad fosą unosiły się puszyste chmurki, niektóre puste, na innych siedziały dzieci. Agnieszka zwinnie wskoczyła na chmurkę, która podpłynęła w jej stronę. Chmurka niosła ją w stronę pałacu. Dopiero teraz dziewczynka zauważyła, że na powierzchni wody, która otaczała Pałac Snów unoszą się kawałki pierza.
- Co to? Skąd one się biorą? – zapytała zdumiona. Odpowiedziała jej jedna z Sennych Wróżek, która nie wiadomo jakim sposobem znalazła się tuż obok niej, na tej samej chmurce.
- Ach, to nasza zmora! Od kilku tygodni musimy wybierać pierze z wody. Pytasz skąd on? Puchowe poduszki, te, z których zbudowane są ściany pałacu pękają. Dlaczego? Nikt nie wie.
- Mogłybyśmy dotknąć jednej z nich? – zapytała Agnieszka.
- Oczywiście – odpowiedziała Senna Wróżka.
Tak pokierowała chmurką, że już po chwili mogły sięgnąć ściany Pałacu. Agnieszka wyciągnęła rękę i pochwyciła jedną z poduszek. Pierze posypało się niczym śnieg.

- Ach, kto tak szyje! – zawołała z dezaprobatą Agnieszka. – Te nitki ledwo się trzymają!
Wróżka popatrzyła na poduszkę, na nitkę i pokręciła głową.
- Nie znam się na tym. Szycie to nie nasza sprawa. Zajmuje się tym pałacowy krawiec, ale on ostatnio choruje i musi prosić o pomoc swego siostrzeńca, roztrzepanego Czupurniaka. Czupurniak, to nasz najlepszy komik! Potrafi rozbawić każde dziecko, gdy tylko wejdzie do jego snu. Niestety, krawiec z niego żaden – odpowiedziała ze smutną miną.
- Spróbuję to poprawić. Babcia nauczyła mnie szyć, choć ja mocno protestowałam. „Babciu, po co
to komu w dzisiejszych czasach? Zniszczy się, kupimy nowe. Szyć? Igłą z nitką machać? Toż koleżanki mnie wyśmieją!” – tak mówiłam. A babcia na to: „Czasy są dziś takie, jutro inne. Wyrzucać gdy można naprawić? To marnotrawstwo. Nigdy nie wiadomo co się w życiu przyda, zapamiętaj”. I nauczyłam się. Dajcie mi tylko nie za dużą igłę i mocne nici, a zobaczycie, że wasze poduszki posłużą wam jeszcze długo, oj długo.

Agnieszka dostała i igłę, i nici. Raz dwa wzięła się do szycia. Szło jej nad wyraz dobrze i szybko. Poduszki śmigały w kółko ze ściany pałacu do jej rąk i z powrotem. Po prostu jak we śnie... . Wkrótce naprawiła wszystkie poduszki, które tego wymagały. Klasnęła w dłonie i zawołała:
- Skończyłam! Teraz nie wypadnie z nich nawet najmniejszy puszek!
Senne Wróżki otoczyły ją kołem. - Jak mamy ci dziękować? – pytały jedna przez drugą. – Jak się odwdzięczyć?
- Pięknymi snami! – z uśmiechem odpowiedziała dziewczynka, sadowiąc się na nowej chmurce.I nagle usłyszała bicie zegara. Chmurka zawirowała, a Agnieszka zamknęła oczy. Kiedy je otworzyła, ujrzała swój pokój i swoje łóżko.


- Czyżby mi się to wszystko śniło? - zapytała głośno.
- To nie sen - odpowiedziała Kukułka, która siedziała obok niej. - Teraz połóż się i śpij. Przecież jutro musisz iść do szkoły. Spotkamy się wieczorem. Dobranoc.

czwartek, 10 czerwca 2010

5 rzeczy, które odmieniły moje życie

Zaproszona do zabawy przez moją siostrę Justynę (zwaną dawniej Tysią), pragnę wymienić i opisać ciut ciut PIĘĆ rzeczy, które odmieniły moje życie. I dobrze się przy tym bawić ;-)

1. Narodziny moich córek - trzy rewolucje, burze z piorunami; za każdym razem powódź pieluch, mleka piersiowego, bólu z powodu nieprzespanych nocy co najmniej tysiąca, zachwyconych babć, prababć i cioć oraz EKSPLOZJA RADOŚCI. Małe stworzonka moje-niemoje (bo swoje własne), to najpiękniejsza stronka w moim CV na tym łez padole. I nic już nigdy nie było takie jak dawniej. I dobrze!

2. Decyzja rodziców - przeprowadzka z miasteczka, gdzie człowiek dzieciństwo spędził, z tornistrem biegał, goniąc przyjaciół ukochanych. Rezultat? Życie w zadymionej, zaspalinionej, zabieganej, zapatrzonej w siebie stolicy. Ale..., wypełnionej teatrami, kinami, ambasadami i ludźmi, którzy, po dokonaniu selekcji, stają się  bliscy.

3. Flamenco - romans cudny i nieskończony, magia , pot i łzy... nie zawsze radości. Latino, tango argentino- pasja, pasja, pasja! ;-)

4. Przeprowadzka rodzinki na wieś zwaną Łoś i ze wsi do czegoś miastopodobnego - decyzja? To jeszcze nie koniec! Jeszcze nie padło ostatnie słowo.

5. Wyprowadzanie tak zwanej twórczości własnej na światło dzienne: opowiadania, bajki, teatrzyki, reżyseria onych... . W toku..., moje pisanie wciąż mnie zmienia.

ZApraszam do zabawy   naczynie_gliniane http://czytanki-przytulanki.blogspot.com/ oraz Jolantę http://zaksiazkowani.blogspot.com/

A także każdego, kto ma chęć!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!1

niedziela, 6 czerwca 2010

JASEŁKA - na przekór pogodzie ;-)

Występują: Pietrek, Jasiek, Adela, Ziuta, Aktor - anioł


Scena 1
Wnętrze Teatru Malutkiego

Adela: Drodzy Państwo, mam zaszczyt przedstawić...
Nie, nie – tak
Szanowni Państwo – aby Was zabawić...
Też źle.
Może tak: Panie i Panowie, chłopcy, dziewczynki i bobasy,
Właściciele kotów, psów i aut każdej klasy.
Atrakcja nie lada czeka Was,
I najprzyjemniej spędzony czas.
Oto przed Wami zespół aktorów.
Aaa - Witam naszych byłych i przyszłych sponsorów!
To, co tu na scenie zobaczycie, majstersztykiem jest i kropka.

Pietrek: Hej, hej Adelajdo Stopka!,
Ogłuchłaś, czy raczej zwariowałaś?
Wołam, wołam – a ty jak kamień stoisz i stałaś!

Adela: Przygotowuję wstęp, expose znaczy,
A co z tego wyniknie... .

Pietrek: To się nie zobaczy.
Nikt nie przyjdzie, bo naszego teatru nie będzie już
Wyrzucają nas, na bruk, choć Święta tuż tuż
za lokal od dawna nie płacimy... .

Adela: Ba! Ale tym razem- zobaczysz, zarobimy!
I wszystkie długi znikną i sława...

Pietrek: Jaka sława? Gdzie? Czyja?
27 grudnia termin płatności mija...,
A potem studio paznokci tu otworzą,
Spójrz - nasze dekoracje już wywożą.

Adela: Paznokcie? Studio, salon, maseczki?
I wpadać tu będą piękne laseczki?

Pietrek: Laseczki! A niech to!
Studio paznokci dla kotów i psów!
„A może akryl dla rasowej mopsicy
Lub manicure francuski dla wyżlicy.
Zaproponuję żel i spa dla łap też
Perska kocico – korzystaj ile chcesz”.

Zbliża się Ziuta i Jasiek, pseudo Ricardo,
Mina i usta zaciśnięte twardo

Adela: On wie?

Pietrek: Wie.

Jasiek: No, robaczki, szansa ostatnia.

Adela: Nie zaczynaj zdania od – „no”, albowiem...

Jasiek: Ech, niech będzie, niech będzie!
Tyle Wam powiem.

Adela: Co powiesz?

Jasiek: Litościwe serce właściciela tej budy,
Doceniło nasze talenta i trudy.
Musimy na uszach stanąć i głowie,
W przeciwnym razie – lokal nam wypowie.
Jasełka sukces odnieść muszą,
Nasze pomysły portfele skruszą.
Publica szaleć, gwizdać będzie
A o nas pisać zaczną wszędzie.
Wówczas – jesteśmy uratowani!

Ziuta: I bogaci – a nie, jak teraz, spłukani?

Adela: Bardzo ładnie, ale jak tego dokonamy?
Przecież nawet pomysłu nie mamy!
Tytułu.

Ziuta: Ja wiem, ja wiem:
Harry Potter i zaginiony renifer.

Jasiek: Świetnie...

Ziuta: Albo: Jak Shrek został świętym Mikołajem.

Pietrek: Brawo!

Ziuta: Taniec z choinkowymi gwiazdami?

Adela: Aaaa – cudnie!

Jasiek: Wysilać się tylko po to, by było modnie,
Lepiej odejdźmy ubodzy lecz godnie.
Sztuki przez duże Sz nie zdradzimy!
Kocio-psich pazurów tu nie dopuścimy.

Ziuta: Ale jak, ale jak?

Jasiek: Hej kolęda, kolęda!
Śpiewać nam trzeba, rozumiecie??

Pietrek: Ha, ciekawym,
Czy wysokie C wydobyć umiecie.

Jasiek: Ciiii! Ktoś tu zagląda, ktoś puka w okno.

Adela: Wpuśćmy go, nie dajmy w śniegu moknąć.

Aktor: Witajcie!
Aktorem bezrobotnym jestem, przyjaciele.
Pracy szukam, zniosę wiele... .

Pietrek: A toś trafił w niedobrej chwili.
U nas nędza wielka kwili.
Grosza brak, teatr zamknąć przyjdzie

Ziuta: Ale coś tam szykujemy...

Pietrek: Eeee, nic z tego nie wyjdzie.
Lepiej w talk show twarz pokazać
Albo w reklamie ketchupem się wymazać.
Łatwo przyjdą i pieniążki, i kariera.
A nie – ambitnie grać w sztuce Moliera.

Aktor: Ale ja jestem aktorem, kocham scenę i teatr.
Na żadne profity nie liczę wcale.

Jasiek: A, to doskonale
Przybij piątkę i bądź jednym z nas.
A teraz – na próbę już czas.

Aktor: Co zamierzacie?

Adela: Ot, nic wielkiego – jasełka.

Pietrek : Nie, to nie będzie sezonu perełka... .

Aktor: Głowa do góry, śpiewniki w dłonie.

Jasiek: Tak, do góry, choć kieszeń tonie
W przeogromnych długach.

Aktor : Zaczynamy:
Co by tradycji stało się zadość...

Ziuta: I kolęda wszystkim przyniosła radość.

Scena 2

Przedstawienie w teatrze

Adela: Szanowni goście, przyjaciele mili.
Potośmy się tu tłumnie zgromadzili,
By zwyczajem ludzi dobrej woli,
Jasełkową opowieść w grudniową noc
I cudnych kolęd wielką moc,
Ukazać.

Pietrek : Zapraszamy.

Kolędy dźwięki...

Scena 3

Adela: To, to niesamowite.

Jasiek: To, to znakomite.

Pietrek: Te obrazy, świateł gra
i muzyka, niebiańska wciąż trwa.

Ziuta: Sukces, sukces, publiczność szaleje wzruszona!
Na kolejne spektakle biletów już brak.

Jasiek: Czyżbym rozumiał coś nie tak?
Koniec kłopotów?
Nie będzie kotów?

Adela: Ani psów... .

Pietrek: A gdzie nasz nowy aktor – bo on to sprawił
Patrzcie – list zostawił.
Kochani!
Widzicie? Udało się! Doceniono Was
Pokazaliśmy ludziom, że to cudownie wyjątkowy czas:
Narodzenie Jezusa.
I cuda, cuda wigilijne, też się zdarzały
(nie powiem – trochę Was onieśmielały).
Ach, powstrzymać się nie mogłem,
Niebiańskich fajerwerków garsteczką,
Nasze jasełka wspomogłem.
A teraz wracam do moich
Sióstr i braci anielskich,
Życząc, by radości i miłości
Nie zabrakło Wam nigdy
Na tym ziemskim padole.
Choćby w trudzie i mozole,
wasz teatr miał powstawać,
Niech gustom niskim nie hołduje,
Sztuce przez duże „Sz”, wiernie usługuje.
Tradycję w pamięci zawsze mając,
O pewnym dziwnym Aktorze nigdy nie zapominając.
Buziaki i uściski


Anioł – dyrektor artystyczny Teatru w Niebiesiech

KONIEC

wtorek, 1 czerwca 2010

DZIEŃ DZIECKA

Wspomnień garść... - Moninia, Kasik, Agniś... . Córeńki kochane - teraz już większe ;-)